• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)

[Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)
termagant
A knife?
Are you flirting with me?
Wysoka, bo mierząca sobie 177 centymetrów, o atletycznej, smukłej sylwetce. Ciemna karnacja, orzechowe oczy i ciemnobrązowe włosy i miedzianym połyskiem, w stanie naturalnym skręcające się w burzę loków. Na co dzień często się garbi, chcąc odjąć sobie parę centymetrów.

The Tempest
#381
18.06.2024, 03:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.06.2024, 03:41 przez The Tempest.)  
Pod sceną

Bardzo jej się podobała reakcja, jaką udało jej się wywołać u zaczepionego faceta. Ale troszkę też jej oczekiwała - w końcu nie każdy był gotowy na to, że zaraz ktoś po bezczelnej próbie kradzieży, zostanie zasypany jakimiś wymówkami, które były opakowane w ładną wstążeczkę z napisem flirt.
- Nie, to akurat nie - wzruszyła ramionami, uśmiechając się do niego lekko. - Ale z chęcią sama przyjmuję sowy - co prawda było to kłamstwo bo sowy w drodze do cyrku, który non stop zmieniał miejsce położenia, bardzo często się gubiły. Ale jej to absolutnie nie przeszkadzało, bo kiedy ktoś zdał sobie sprawę że zamiast wysyłać beznadziejne listy może obejrzeć ją na scenie, cyrk na tym zarabiał.
Kiedy puścił jej rękę, nie czekała długo i bezczelnie złapała go pod ramię, jakby chcąc mu dobitnie udowodnić, że pomimo okazanej okazji nie weźmie nóg za pas. Bo przecież w powodzeniem mogłaby to zrobić. Tak samo jak miała okazję efekciarsko zwieńczyć występ Flynna, kiedy gołąbki uniosły się ku górze, zapraszając na popisowy numer Pięknej i Bestii. Ale teraz Bestia był za kulisami, a Piękna miała lepsze rzeczy do roboty.
- Brak straty to ładna panna przy boku - pewność z jaką potrafiła mówić czasem te farmazony, ją samą wprawiała w zdumienie. - Ale spokojnie, jestem uczciwa. Słodkości czy napoje mogę zasponsorować sobie sama - chociaż po prawdzie nie chciała tego bardzo robić. Nieco by to umniejszyło jej dzisiejszemu utargowi, bo Thomas najpewniej nie był pierwszym, który jej się pod ręce nawinął. Był natomiast ostatnim, bo Layla rzadko kiedy dalej się bawiła w kradzieże po tym, kiedy ktoś danego dnia złapał ją za rękę. Psuło jej to jakoś humor.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#382
18.06.2024, 08:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.06.2024, 08:33 przez The Lightbringer.)  
Za sceną

Ogień uspokoił się, ale tylko pozornie: wciąż rozsadzał przecież żyły Jima, pijanego pożogą. Przedstawienie dobiegło końca.
Kiedy Jim patrzył na występ Flynna, pochłonięty przyzywaniem ognia, czuł się tak, jak gdyby żywiołem - tańcującym w nim, i wokół niego, reagującym żywo na każde, choćby najdrobniejsze poruszenie Edge'a - targały te same emocje. Emocje ewokowane ruchem, gestem, ekspresją - nie musiał ich racjonalizować, nie musiał ich nawet rozumieć, po prostu czuł - tak jak czuli to wszyscy widzowie.

Jim próbował kiedyś wstąpić do seminarium, ale nigdy tak naprawdę nie chciał być księdzem. Nie miał w sobie kaznodziejskiego charyzmatu, choć czuł w środku przyjemne ciepło, gdy ktoś chwalił, że ma dobry głos - wyobrażał sobie wtedy, że mógłby poświęcić życie głoszeniu Pisma na najdalszych krańcach świata, wracając do domu na niedzielę, by zaśpiewać w chórze lokalnej parafii kończącą antyfonę - nie, Jim nie chciał być księdzem, on chciał zostać mnichem. Zawsze preferował podania mistyków, idealizował duchowość karmelicką, i sam pragnął wstąpić w ich szeregi: zostać jednym z anonimowych braci zakonnych, pochłoniętych w cichej kontemplacji Boga.
Dopiero w chwilach takich jak ta, widział, jak bardzo egoistyczne były jego marzenia. Widział egoizm w pragnieniu odcięcia się od tego, co ziemskie - od wszelkich przywiązań, nie tylko materialnych, ale i duchowych - w zdystansowaniu się od piękna świata, i żyjących w nim ludzi. Jakaż byłaby to strata, pozbawiać samego siebie możliwości współodczuwania - jakaż strata, porzucić drugiego człowieka, stworzonego przecież na boskie podobieństwo.

Sztuka powinna poruszać serca, tak jak Bóg, a ty wprawiłeś serca tych ludzi w rzadkie drżenie tak chciał powiedzieć Edge'owi, kiedy tamten zszedł że sceny, ale brat gdzieś zniknął... Więc Jim poszedł go szukać, z koszulą przewieszoną przez ramię, i głową pełną przemyśleń, licząc, że nie znajdzie go pogrążonego w ataku paniki po tak wspaniałym występie. Przeliczył się.

- CZY TY BOGA W SERCU NIE MASZ?! - zagrzmiał Jim, otwierając szerzej oczy na widok nieznajomego blondyna, pochylającego się nad wspartym o ziemię Flynnem, zdjętym jakąś chorobą: na początku po prostu szedł w ich stronę w milczeniu, lekko przyspieszonym krokiem, zmartwiony dziwnie nieskoordynowanymi ruchami brata, ale wtem, dostrzegł bluźnierczą butelkę z wodą BŁOGOSŁAWIONĄ PRZEZ MATKĘ i szybko dopowiedział sobie, co mogło być przyczyną słabości brata. W jednej chwili był przy nich. - Ty wężu podły, co kusisz wiecznie fałszywymi obietnicami, Ty Cainie w skórze Abla, ty Judaszu pierdzący w stołek w wieczerniku... Zrobię ci zaraz z dupy schizmę, jakiej kościół święty jeszcze nie widział, tylko go dotknij.

Oczy Jima płonęły niebezpiecznie, kiedy zwrócił się do nieznajomego. Uniósł dłoń, splatając zaklęcie, które rozgrzało butelkę, trzymaną przez blondyna, aż woda ewaporowała z cichym sykiem. Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, powtarzał w myślach wciąż lekko oszołomiony Jim, próbując odnaleźć w znajomym brzmieniu słów Pana potrzebną mu pociechę i ukojenie: wiara była gromnicą, która trzymała w ryzach ognistą burzę jego gniewu. Obrzucił towarzyszącego Flynnowi mężczyznę - chłopaka, tak właściwie - bacznym spojrzeniem, próbując odczytać jego intencje. Anioł czy demon? Och, jakże łatwo było się pomylić. Zwłaszcza, że wydawał się oferować pomocną dłoń, a trzymał w niej truciznę.

- On coś ci zrobił? - Na pytania przyjdzie czas później, teraz musiał jakoś doprowadzić Flynna do stanu względnej używalności: również przykucnął, by wesprzeć brata ramieniem, zachęcając, by ten oparł się na jego barkach. Jim był mniej więcej wzrostu Laurenta, ale akurat siły mu nie brakowało. - Będziesz jeszcze rzygał? - przyłożył rękę do czoła brata, żeby sprawdzić, czy ten nie ma gorączki. Może zwyczajnie zachlał - może zżarł coś, co leżało trochę za długo na ziemi - może to był tylko stres, a nie nic poważniejszego, nieważne: Jim nauczył się, że z rodzeństwem zawsze warto było się choć trochę pocackać. Omiótł spojrzeniem lekko poszarzałą twarz Flynna. Próbował przekonać samego siebie, że dobrze się stało, że Edge wystąpił, choć patrząc na umęczonego brata, nie miał wcale takiej pewności. Nie wiedział, co powie na to wszystko Alexander. Gdzie on w ogóle był? - Było w pytę, następnym razem zapowie się po prostu rzygacza ognia, nie połykacza ognia. - rzucił cicho, w stronę Flynna próbując zażartować.

Jim nie był Jezusem, więc nie mógł zbawić świata, ale musiał przynajmniej spróbować.

Kimkolwiek był ten niepokojący blondyn, przypominający cherubiny z renesansowych obrazów, w oczach Jima przynależał do niechlubnego grona nie tyle przeciwników wiary, co przeciwników życia, i to w samym jego zalążku.

Pierwsze zetknięcie Jima z duchowością magiczną pozostawiło go nieufnym - ach, zapalczywa młodość, pełna snów o krucjatach w imię wiary, nie znająca w niczym umiaru - zapalczywy chłopak, który doświadczał świata z perspektywy na wskroś katolickiej, nierzadko zakrawającej o dogmatyzm, widział w praktykach czarodziejskich grzech wołający o pomstę do nieba. Z czasem zdołał jednak oswoić się z dziwnym magicznym obrządkiem: obecność pogańskich naleciałości - choćby oddawanie pokłonu naturze i cyklom przyrody - dawno złożył na karb ignorancji czarodziejów, był też pełen nadziei, gdy odkrył echa kultu maryjnego w kulcie Matki, przekonany, że misjonarskie posłannictwo uczniów Chrystusa przynajmniej w pewnym stopniu przetrwało próbę czasu. Jim chciał w to wierzyć - w życiu natrafił na wielu ludzi niewierzących, którzy niejednokrotnie okazywali się być lepszymi chrześcijanami od jego braci w wierze, jak w opowieści o miłosiernym Samarytaninie - ale wydarzenia z ostatnich miesięcy zmusiły go do zmiany nastawienia. Ofiary z ludzi - najpierw na Beltane, potem na Lithcie - sekta śmierciożerców, skupiona wokół kogoś, kto odwoływał się "Panem", kult fałszywej "Matki"... To wszystko wydawało się być na jakiś tajemniczy sposób ze sobą powiązane: wszystkie te okrucieństwa były zaś zaprzeczeniem miłości uosabianej przez Boga Jima.

Ja ci dam tolerancję, ty husyto zatracony. Ja ci dam dialog międzyreligijny. Pierdolę cały ten magiczny ekumenizm.

- Ty heretycka pijawko żerująca na arterii zbawienia: z krwią z mojej krwi chcesz zadzierać? - Jim nie miał pojęcia, kim jest nieznajomy, ale jeżeli to był ktoś z przeszłości jego brata - przeszłości niechlubnej, w której dopuszczał się "złych rzeczy" - niech wie, że nikt z cyrku łatwo nie odpuści Flynna. Odwrócił się do blondwłosego mężczyzny plecami. - Nie wystarczyło wam złożyć biednej, młodej dziewczyny w ofierze - dla tej nierządnicy babilońskiej - dla tego obmierzłego demona, który śmie się zwać "Matką", urągając czci Matki Boskiej, Maryi? - spytał pogardliwie. - Sam sobie pij te szczyny zbierane z latryn po sabatach. - Musiał się skupić na Flynnie, który wyglądał równie nędznie jak anioł oskubany z pierza: zaczął od podania mu bukłaczka z PRAWDZIWĄ ŚWIĘCONĄ WODĄ. Kiedyś nosił w nim whisky, ale odkąd przestał pić... - Zmiataj. Pomodlę się za twoją nieśmiertelną duszę, by odnalazła drogę do Domu Ojca - pożegnał ostro nieznajomego - który wciąż był obok, wciąż niepokojąco blisko - nie patrząc na jego reakcję.

No wiem, wiem, "zło dobrem zwyciężaj", ale daj żyć, Panie Jezu.


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#383
18.06.2024, 16:17  ✶  
Południowe stragany

Czy była żałosna? Na pewno żałośnie musiała wyglądać w oczach innych, tylko kto b y się tam gapił? Jakby ktoś ją przyuważył to pewnie przez artykuły, albo przez to, że fajnie popatrzeć na ładną buzię z dużymi cyckami. No i? O co byłby szum? Równie dobrze można było powiedzieć, że się źle poczuła. Sauriel nie musiał być jednak obrońcą jej godności czy uchwały nad poziomem jej żałości w tym miejscu i czasie. Wzruszył więc ramionami leniwie, powoli, uśmiechnięty od ucha do ucha. Każdemu się zdarzało napić więcej i był przekonany, że było już sporo takich, którzy popili nieco za dużo i teraz ktoś pomagał im dotrzeć na widownię, żeby sobie jeszcze pooglądali, albo właśnie odprowadzali ich do domów.

- Bo się upiłaś alkoholem? - Uniósł brew, rozbawiony tym niesamowitym, analitycznym umysłem Victorii, który wypluł z siebie to proste spostrzeżenie za pomocą jej strun głosowych. - Nie ty pierwsza i nie ostatnia. - Nie było tylko sensu, żeby się teraz szwędała po straganach, skoro tak mocno ją siekło. Spojrzał w kierunku uliczki, gdzie niektórzy odchodzili, a niektórzy przybywali dopiero na imprezę zorganizowaną przez cyrkowców. Ciekawe, czemu w sumie zastąpili Kowen..? Dogadali się jakoś..? Skoro Kowen miał tutaj swoje stoisko to chyba tak? Może Kowen robił coś FAKTYCZNIE pożytecznego i zajmował się, chociażby, sprawą Zimnych? Bo kto jak nie oni! Śmieszna była, kiedy była aż tak babzdryngolona. Nie żeby kiedykolwiek posądzał ją o przesadnie mocną głowę, ale fakt - jeden shot i żeby tak zwaliło z nóg to już trzeba być... specjalnym. Albo wypić coś specjalnego, Sauriel też czuł przyjemne łaskotanie, ale do zwalania z nóg było temu jeszcze bardzo, baaaardzo daleko. Jak Ludowi Wybranemu do Ziemi Obiecanej. - Zabiorę cię do domu, co? - Bo też przecież w tym stanie się nie będzie teleportowała. Przed momentem wyglądała tak, jakby mogła się tutaj wywalić na twarz na środku ulicy.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#384
18.06.2024, 19:22  ✶  
Południowe stragany

Czuła się żałośnie, bo nie poradziła sobie z jednym (!) kieliszkiem alkoholu. Nigdy tak nie reagowała, pijaka wino, drinki, whisky… wódkę akurat unikała. I może nie piła nie wiadomo ile, to dzisiaj co… pół kieliszka wina, co już dawno zdążyła rozchodzić i zapomnieć, a teraz kieliszek rakiji na spróbowanie i… efekt był taki, że Sauriel miał ubaw, chociaż odprowadził ją do ławki i teraz wyglądał jak pies stróżujący, żeby nikt przypadkiem jej nie zaczepił, a przecież aurę roztaczał dość nieprzyjemną. Ludzie raczej omijali go łukiem, chociaż ten czy tamten faktycznie zetknął mu przez ramię, czy po prostu przechodząc obok, by dostrzec łeb niebieskiego kota wystający z koszyka postawionego na ławce i kobietę w czerni (z dużymi cyckami), która sobie siedziała przed Saurielem. Ot i tyle. Oddychała głęboko, chcąc przyspieszyć pozbycie się tego gówna z organizmu.

– Bo wystarczył jeden kieliszek – sprostowała. Może po prostu panikowała, bo kręciło jej się w głowie, ale w gruncie rzeczy język jej się nie plątał i jakoś tam przebierała nogami, kiedy szli, nie było z nią tak, że trzeba było ją nieś, czy w ogóle prowadzić, chociaż pod tym względem to polegała wtedy na Saurielu. – Nie… nie chcę jeszcze. Nie mogę posiedzieć? – bo ciągle liczyła jeszcze, że jej przejdzie, że za chwilę poczuje się lepiej. Poklepała wolne miejsce obok siebie, dając mu do zrozumienia, żeby usiadł, a sama ostrożnie sięgnęła do swojej torebki, żeby wyłowić z niej jedno z ładniej opakowanych zakupów: to były wypieki Nory, różowe makaroniki o smaku truskawkowym, którymi chciała poczęstować Sauriela. – Chciałam jeszcze pójść na loterię – miała to w ogóle olać, bo miała tu dzisiaj w ogóle nie przyjść… ale kiedy się zdecydowała to zabrała ze sobą te losy, które dostała. – Mam trochę losów. Mogę ci dać kilka – bo chyba na Nokturnie ich nie rozdawali? Ona dostała z ministerstwa, w sumie nawet nie wiedziała za co. Chyba nie jako rekompensata za stanie się Zimną?

Pan Egzorcysta
here lies the abyss,
the well of all souls

ciemnobrązowe oczy; rozszczep tęczówki prawego oka (źrenica w kształcie dziurki od klucza); czarne włosy; przeciętny wzrost 173 cm; zimne dłonie; często ubrany cieplej niż sugeruje pogoda; okulary do czytania; srebrny łańcuszek z sygnetem na szyi (w oczku znajduje się zasuszony kwiat z rodzinnego ogrodu); niespieszny chód; cichy, nieco niewyraźny głos

Sebastian Macmillan
#385
18.06.2024, 23:46  ✶  
Południowe stragany - stoisko kowenu
Obsługuję Ambrosię.

— Dopóki trwały publiczne obchody wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku — napomknął Macmillan, wzdychając przeciągle. — Niestety nie zaproszono mnie na dalszą część, gdzie doszło do tego całego incydentu.

Powinien się cieszyć? Doświadczenie czegoś takiego, a raczej zobaczenie na własne oczy na pewno odcisnęłoby na nim silne piętno. Dopóki docierały do niego tylko doniesienia z drugiej i trzeciej ręki na temat zachowania arcykapłanki, jak i samej specyfiki... obrzędu... jakiego planowała przeprowadzić, mógł się okłamywać. Że przecież wcale nie było tak źle. Że na pewno istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie. A teraz?

Już sam nie wiedział, co myśleć, a brak kontaktu z Isobell zdawał się być obosiecznym mieczem. Jej nieobecność ułatwiała gaszenie pożarów wokół kowenu, jednak brak konkretnego komunikatu, kajania się się z jej strony, przeprosin czy minimalnych tłumaczeń... To sprawiało, że nawet dla osób z zewnątrz kowen musiał jawić się jako słabszy niż w ostatnich latach. Podatny na manipulacje. Na ataki. Na wpływy. Sebastian westchnął raz jeszcze, uśmiechając się krzywo do Ambrosii.

— Kowen bardzo chętnie uzupełni braki kadrowe, kuzynko — odparł po chwili milczenia, zaczynając pakować zakupy kobiety. — Osoba o twoich talentach również byłaby mile widziana w naszej głównej kwaterze. Z tego co pamiętam, twoje umiejętności są szalenie dobrze rozwinięte pod względem duchowym.

Sam pomagał jej się szkolić, toteż wiedział co nieco o tym do czego była zdolna McKinnon. Może nie wiedział wszystkiego, ale krew Trelawneyów, naturalny dryg do kontaktu z zaświatami i bytami niematerialnymi... Gdyby tylko u Ambrosii pojawiły się chęci, to na pewno bardzo szybko załatwiano by jej szatę kapłanki.
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#386
18.06.2024, 23:54  ✶  
Biżuteria Viorici

- Oh! Cudownie jest mieć takie hobby, które można zamienić w pracę. Sama tak robię. Uwielbiam mieszać w kociołku i proszę - jeśli czegoś tylko potrzebujesz to daj mi znać, a ja zaraz ci coś podrzucę - chociaż kiedy tylko skończyła to mówić, przygasła na moment, zastanawiając się nad czymś. W końcu westchnęła i rozłożyła ręce. - Chociaż jak tak teraz o tym myślę, to wystarczy żebyś poprosiła Cedrica i on ci sam pewnie coś przygotuje. O ile znajdzie czas między dyżurami - uśmiechnęła się i po jej minie czy tonie głosu można było stwierdzić, że było w tym zero złośliwości. Tak jakby zwyczajnie stwierdzała fakt, opisując aktualnie panującą pogodę.

- Wilka dla siebie? - przechyliła głowę na bok, przyglądając się Erikowi. - To też ładny pomysł - uśmiechnęła się zaraz, ani myśląc jakkolwiek krytykować ten wybór. Ona pewnie nie byłaby w stanie komplementować czyjejś klątwy, bo jakby nie patrzeć - wilkołactwo tym właśnie było, ale jeśli on czerpał z tego siłę, to ona była z tym on board. Kolejny raz błysnęła w jego stronę radośnie zębami, kiedy wybrał przedmiot i żegnał się z nią, ruszając dalej zwiedzać stragany - Do zobaczenia! - zamachała ręką na pożegnanie, a potem spojrzała na Cedrica i Vioricę.

Wciąż trochę szumiało jej w głowie od rakiji, tym bardziej że nigdy nie miała aspiracji wytrenować swojego organizmu tak, by być mistrzem w spożywaniu alkoholu. Może dlatego akcentowała teraz słowa o wiele radośniej niż zwykle. I tak samo głupio się uśmiechała.
- No dobrze - złapała się pod boki. - Poproszę broszę z wilkiem. Najlepiej jakby był w podobnej stylizacji jak ten, który przed chwilą wziął Erik - tak jej w sumie przyszło do głowy, że byłoby to całkiem fajne, gdyby mieli z Brenną tak samo wyglądające wilki. A jak nie było - trudno. - A i jeszcze, wisiorek z sarenką - wskazała na medalik z wybitą sarną. To był z kolei jej symbol. - O i jeszcze... o, masz spinki do mankietów? Z pieskiem?

- Cedric, skoro to twoja dobra znajoma, to może powinieneś zabrać ją do Warowni? - zagadała nagle, wydłubując monety z sakiewki. Ale zaraz swoje spojrzenie zogniskowała tylko na Zamfir. - W sumie nawet jak Cedric nie chciałby cię wziąć, to ja cię zapraszam. Mogłabym ci pokazać Dolinę.


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#387
19.06.2024, 02:16  ✶  
stanowisko kowenu

- To dobrze - rzuciła niby to lekko, z wciąż przyklejonym uśmiechem do ust, ale w tych słowach pobrzękiwała jakaś stanowczość. Ambrosia nie miała złudzeń co do tego, że doświadczenie tego wszystkiego mogło wywrócić czyjś świat do góry nogami. Wystarczyło spojrzeć chociażby na Lorraine, która przeżywała jakiś pokraczny kryzys wiary. Cóż, miała do tego prawo, bo McKinnon nie próbowała się zarozumiale przekonywać, że sama przyjęłaby to wszystko z niezachwianą wiarą. Tak samo jak martwiła się o Malfoy, gotowa była martwić się o Sebastiana, gdyby ten znalazł się w podobnej sytuacji. W końcu byli rodziną, a na pewnym etapie także mentorem i uczennicą.

Martwiła się o tę rozdartą zasłonę, której nikt nie zaszył. Nie tak, żeby przez to nie spać po nocach, ale jakaś jej część wypatrywała pokłosia tej pokrętnej metafory.
- Podobno - zaczęła, wyłuskując z sakiewki należność za robione zakupy. - Matka, Dziewica i Starucha zażądały przeprowadzenia rytuału. Własnie w Lammas. Nie było mnie tam, ale nie mogę się nie zastanawiać co się stanie, jeśli zawiodą - głos miała spokojny, nawet dziwnie oziębły kiedy to mówiła. Nigdy nie uznawała się za osobą religijną - nie taką, która drży na myśl o bogach, albo pada na ich widok w uświęconej ekstazie. Ona nie wierzyła, ale zwyczajnie wiedziała że nad nimi znajdowało się coś więcej. Czasem zazdrościła Sebastianowi właśnie jego wiary, bo miała wrażenie że w niektórych momentach była tym, czym mógł kurczowo się chwycić. Ona miała wtedy jedno wielkie nic, na czym rozpaczliwie mogła zacisnąć palce.

- Miałam wybitnego nauczyciela - uśmiechnęła się do niego ciepło i szczerze. Potrafiła być zarozumiała przy przyjmowaniu nauk, tak samo jak i niepokorna, ale koniec końców szanowała wiedzę i doświadczenie kuzyna. Szczególnie z perspektywy czasu. - Ale nie wiem. Myślę, że brakuje mi do tego pokory. Kowen wydaje się miejscem, które oddycha uświęconymi prawdami i odczuwa je każdym fragmentem swojego jestestwa. Czasem mam wrażenie, że tylko brukałabym szatę kapłanki. W ogóle są one wymagane? Bo jak nie to mogę się bardziej nad tym zastanowić - zaśmiała się na koniec, wyciągając ku niemu zapłatę.


she was a gentle
sort of horror
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#388
19.06.2024, 09:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2024, 09:24 przez Lorien Mulciber.)  
Stoisko Mulciberów

Czego jak czego, ale zachowania resztek instynktu samozachowawczego panu Mulciberowi odmówić nie można było. Cokolwiek myślał o bardzo gustownej ozdobie wybranej mu przez żonę, zachował dla siebie. I chwała mu za to, bo zdobycie się na miłe gesty czy sprawianie komukolwiek prezentów nie przychodziło Lorien zbyt łatwo. Komentarze na ten temat mogłyby się spotkać z typową kobiecą obrazą majestatu, oświadczeniem, że w takim razie niech robi co chce, bo po co w ogóle się starać, a w najgorszym (albo i najlepszym) wypadku - po prostu by go tutaj zostawiła na pastwę losu i reszty rodziny.

Czy spodziewała się tak wyczuwalnej wrogości wobec Richarda? Nie. Dlatego przez parę sekund wpatrywała się w męża z czystym niedowierzaniem.
- Robercie…- Rzuciła tylko ostrzegawczo. Mogła nie przepadać (delikatnie mówiąc) za swoim szwagrem, ale kiermasz pełen ludzi nie był miejscem na tego rodzinne spięcia. Nie byli już dziećmi, naprawdę z kolejnymi awanturami mogli się wstrzymać do czasu powrotu do domu.
Nie podobała jej się też inna kwestia, na którą nikt z obecnych najwyraźniej nie zwrócił uwagi.
Zachowywali się jakby Robert był starym, zmęczonym dziadkiem, którego serduszko nie wytrzymało presji chwili. Ostatnią rzeczą jakiej ona teraz potrzebowała było uznanie męża za słabego i schorowanego.
Limit umierających w ich małżeństwie został wyczerpany.
- Czujesz się tak słabo, żeby wracać do domu? Potrzebujesz odpocząć? - Zapytała na pozór nonszalancko, kładąc jednak nacisk na odpowiednie słowa. Odpowiednio akcentując zdania, by jasno wybrzmiał podtekst “skoro nie wybierasz się na drugą stronę - lepiej zaciśnij zęby”.  Naprawdę miała go uczyć jak zachować twarz w takiej sytuacji?
Nawet jeśli z zewnątrz wyglądała jak zmartwiona żona, to przecież kiedy Bogini Matka rozdawała empatię, Lorien stała w innej kolejce. Może po swój niewątpliwy urok osobisty albo łagodną, kobiecą naturę? Tak czy inaczej, gdy już zyskała pewność, że Robert jednak będzie żył i nie wykorzysta głupiego ataku czy innego zawału jako szansy na lukę prawną jaką było “póki śmierć nas nie rozłączy” - wrócił też i pragmatyzm.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego zapewne prychnęłaby pod nosem coś co brzmiałoby jak “È così patetico”, ale w tym przypadku ograniczyła się tylko do wymownego spojrzenia.

Niemal bezwiednie przeniosła spojrzenie na Notta, któremu aktualne udzielano pomocy. Jeśli złapała gdzieś po drodze spojrzeniem Basilliusa, posłała mu tylko wdzięczny uśmiech. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. To nie zdarzało się zbyt często.
- Panie Nott,  godzina jeszcze taka młoda, a Lammas zdarza się raz do roku. Rezygnować z sabatu przez rozbity nos? - Powiedziała na tyle głośno, żeby Philip ją na pewno usłyszał. Chociaż cholera wie, może miał wstrząśnienie mózgu? Ale skoro medyk go zostawił niemal od razu w spokoju, najwyraźniej problem nie był aż tak dotkliwy jak próbował to nakreślić sam poszkodowany.

Jak o cięższych przypadkach mowa - dopiero teraz skupiła się na wracającej do żywych Sophie. Rudowłosa nie wyglądała za dobrze. Ale jako jedna z nielicznych, akurat ona naprawdę nie mogła sobie pozwolić na powrót do domu czy wizytę w Mungu.
Kolejna mała, bolesna lekcja odpowiedzialności.
Gdyby nie fakt, że podejrzewała, że Robert nie ma pojęcia o stoisku obok - pewnie przywołałaby do siebie pasierbicę, otrzepała jej sukienkę z kurzu, otarła brudny od upadku policzek i posłała z powrotem do Lyssy. Chciałaś mieć biznes, pracuj na niego. A tak - Lorien uznała, że lepiej w tą kwestię nie ingerować zbyt mocno.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#389
19.06.2024, 10:32  ✶  
Pod sceną -> Południowe stragany - Świeczki i kadzidła Mulciberów

Heather wpatrywała się z zachwytem w występ Edga, jeszcze nigdy nie była, aż tak bardzo zafascynowana tańcem, nigdy nie przeżyła podobnego doświadczenia. Wydawało się, że wszyscy ludzie obok przestali istnieć, był tylko on tańczący na tej scenie. Niesamowite.

Poczuła silniejszy uścisk na dłoni. Wtedy dopiero przeniosła spojrzenie na Camerona. Och, coś się stało. Widziała to po jego wyrazie twarzy, nie musiał nic mówić. Była gotowa wstać i wyjść z tego tłumu, byleby tylko poczuł się lepiej. Miała świadomość, że działo się sporo, dla niektórych mogło to być za dużo. - Chodźmy. - Szepnęła cicho chłopakowi do ucha.

Złapała go za rękę i przepchnęła się przez tłum ludzi, który stał pod sceną. Musiała go stąd wyprowadzić, musiała mieć pewność, że Cameron nie spanikuje.

W końcu udało im się wydostać w bardziej ustronne miejsce. Zatrzymała się, żeby uważniej przyjrzeć się Cameronowi. - Już ci lepiej? Czy chcesz stąd pójść? - Nie miałaby oczywiście nic przeciwko temu, gdyby chciał zniknąć z sabatu. Liczył się przede wszystkim komfort Lupina.

- Masz ochotę na coś konkretnego? - Skoro chciał się napić, to Ruda zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do napojenia go.

- Ja nie, nie potrzebuję, ale zaraz znajdziemy coś dla ciebie. - Wsunęła swoją rękę pod jego ramię, żeby mieć pewność, że jej tutaj nie odpłynie.

Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#390
19.06.2024, 11:19  ✶  
Stoisko - Świeczki i kadzidła Rodziny Mulciber

Skinieniem głowy podziękował Basiliusowi za interwencję, udzielenie pomocy uzdrowicielskiej Philipowi Nottowi. Jednocześnie również i za pomoc Sophie, która jak było widać, dochodziła do siebie. Spojrzeniem skierował w kierunku bratanicy, której stan się poprawiał, ale emocje wyrzucała z siebie.

Mimo wpadki z chujowymi świeczkami, jego chłopcy w takiej sytuacji działali z pomocą od razu. Charles czuwał przy Sophie, Leonard zaopiekował Robertem. Widocznie w takich sytuacjach, gdzie zdrowie i życie członków rodziny jest na pierwszym miejscu, nie miał im nic do zarzucenia. Lecz kiedy zasugerował bratu udanie się odpocząć do domu, a Leonard go poparł, dostał od Roberta niespodziewaną odpowiedź, sugerującą dobitnie aby się odwalił. Richard nie ukrywał zaskoczenia i tego jak te słowa go nieco zabolały? Zmarszczył brwi, gdyż domyślał się, o co mogło Robertowi chodzić. Zaniemówił przez moment wpatrując się w brata. Lorien zwróciła mężowi uwagę.

- W porządku Lorien.
Doceniał jej niejakie wsparcie, lecz to była raczej sprawa między nim a bratem. Młodszy z bliźniaków machnął różdżką w stronę golfa Roberta, w celu naprawienia zniszczenia, gdzie śladu rozcięcia nie powinno być widać. Nie chciał drążyć spraw rodzinnych w miejscu publicznym, zauważając, że pojawiają się klienci chcący najpewniej zrobić zakupy. Robert dochodził do siebie, skoro miał siły go opieprzyć słowami ukrytymi w zdaniu nawiązującym do wychowywania dzieci.
- Porozmawiamy w domu. Tymczasem zainteresuj się swoją córką. Przestraszyłeś nas wszystkich a ją najbardziej.
Odpowiedział bratu, zaczepiając także o jego dziecko, skoro jemu zarzucał wychowywanie syna. Uświadomił tym samym Roberta o zaistniałej sytuacji wokół obu stoisk, szczególnie wspominając o Sophie. Bo może zapomniał, że też tutaj była? Richarda wciąż martwiło to, co miało miejsce przed chwilą. Wiedział też po sobie, gdzie popełnił błąd. Działał jednak szybko. Ten atak był niespodziewany, niepokojący. Czy Robertowi przytrafiło się to pierwszy raz? Na pewno jak wrócą do kamienicy, będą musieli odbyć rozmowę na ten temat. Jak on ma mu pomóc, gdyby to się powtórzyło? Z kim kontaktować? Czy to kolejna sprawa, o której mu nie mówi?
- Philip otrzymał pomoc.
Skoro tak bardzo Robert przejął się kuzynem, odpowiedział na jego pytanie. Wskazał mu też gestem głowy, gdzie Nott siedzi i dochodzi do siebie. Philipowi  odpowiedziała już Lorien. Richard jedynie rzucił okiem jak się trzymał. Skoro i jemu było zalecane wrócić do domu, lepiej niech tak uczyni.
- Charles. Pozwól na bok.
Zawołał syna do siebie, kiedy ten spełnił prośbę o dostarczeniu kubka wody Robertowi. Chciał zamienić z nim parę słów na boku w sprawie tych chujowych świeczek i co dalej ze stoiskiem. Choć i tak decyzja należała do Roberta, czy pozwoli chłopakom dalej je prowadzić.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (8658), Alastor Moody (2816), Viorica Zamfir (7443), Brenna Longbottom (9148), Erik Longbottom (10575), Geraldine Yaxley (3118), Atreus Bulstrode (6249), Thomas Hardwick (2133), Cedric Lupin (7459), Perseus Black (951), Nora Figg (2409), Florence Bulstrode (5777), The Tempest (2039), Heather Wood (4239), Ula Brzęczyszczykiewicz (1800), Dora Crawford (3062), Philip Nott (5347), Bard Beedle (4762), Robert Mulciber (6511), Cameron Lupin (5438), Lyssa Dolohov (6494), Victoria Lestrange (17455), Sauriel Rookwood (10901), Cathal Shafiq (1684), Celine Delacour (3597), Sebastian Macmillan (6935), Stanley Andrew Borgin (8416), Bertie Bott (3462), The Edge (17225), Peppa Potter (1867), Rabastan Lestrange (656), Augustus Rookwood (565), Laurent Prewett (20679), Guinevere McGonagall (2846), Christopher Rosier (238), Lorraine Malfoy (3818), Leon Bletchley (6029), Olivia Quirke (5691), The Overseer (764), Alexander Mulciber (4340), Ambrosia McKinnon (2310), Tristan Ward (5474), Hades McKinnon (2237), Richard Mulciber (13112), The Lightbringer (5951), Thomas Figg (2419), Morpheus Longbottom (3952), Penny Weasley (9069), Vera Travers (2351), Neil Enfer (6742), Millie Moody (5588), Isaac Bagshot (5045), Asena Greyback (344), Anthony Shafiq (13151), Mabel Figg (1777), Ralitsa Zamfir (845), Lorien Mulciber (11735), Sophie Mulciber (3252), Basilius Prewett (3999), Jonathan Selwyn (4962), Charles Mulciber (10107), Leonard Mulciber (4189), Charlotte Kelly (291), Jagoda Brodzki (1208), Jessie Kelly (204), Electra Prewett (1891)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (88): « Wstecz 1 … 37 38 39 40 41 … 88 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa