• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 10 Dalej »
[05.08.72, Oxfordshire] Czarne wesele

[05.08.72, Oxfordshire] Czarne wesele
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#291
06.07.2024, 13:34  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.07.2024, 13:50 przez Alexander Mulciber.)  
Opuszczamy Isaaca i długonogą Geraldine, i wchodzimy z Eden do sali bankietowej. Widzę tańczących Ambrosię i Louvaina. Porywam do tańca piękną nieznajomą (Mildred...).


Ciężko mi uwierzyć, że ze wszystkich osób akurat ty będziesz mi prawił moralitety o szacunku do kobiety.
Nisko upadłem
, Alexander zgodził się w duchu z Eden, kwitując jej komentarz krótkim parsknięciem. Nie, on i Eden nigdy nie potrzebowali wielu słów. 

Kiedy nastąpiła mu obcasem na stopę – jak Loretta – i wbiła paznokcie w ramię – jak Ambrosia – uciekły mu zresztą wszystkie słowa, jakie mógł dla niej mieć. Przymknął na chwilę oczy, czując, jak zalewa go fala mdłości. Delikatny wyraz obrzydzenia, krótszy niż mrugnięcie, wykrzywił twarz Mulcibera. 

– Moje małżeństwo jest taką samą fikcją, jak twoje, Lestrange – warknął ostrzegawczo – ostrzej niż zamierzał – tym nienaturalnym tonem, który sugerował, że widzi więcej niż przeciętni ludzie. Chciał jej powiedzieć, że wcale nie jest lepsza od niego, skoro widzi w swojej przyszłości jedynie Alastora, tak jak on widział w swojej tylko Ambrosię – że jest taką samą hipokrytką, co i on, a może nawet większą – ale szybko się opanował, i powściągnął swe irracjonalne pretensje. Rozmawianie o uczuciach było, kurwa, żałosne. Zresztą, obraził ją wystarczająco, zwracając się do niej per “Lestrange” zamiast zwyczajowego “Malfoy”.
Zmienił ton. Nakrył swoją dłonią dłoń Eden, pozorując czułość, kiedy ta wpiła palce w jego ramię. Uśmiechnął się paskudnie. – Zachowuj się, bo poniosę cię na rękach jak pannę młodą. – Może jeszcze przypierdolę twoją głową we framugę, jak będziemy przekraczać próg sali, żeby stało się zadość tradycji? Nie musiał tego mówić na głos, Eden mogła wyczytać jego intencje z pogardliwego spojrzenia żarówiastych ślepi. Groźby Alexandra były zwykle równie puste, co jego oczy, kiedy ruchał się z żoną, ale zbyt lubił balansować razem z Malfoy na granicy dwuznaczności, by tak po prostu jej odpuścić. 

Powinien pamiętać, że karma wraca.

Przytłoczony paplaniną Bagshota, stał, nieruchomy, i milczał, próbując przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle przyjął zaproszenie należące do męża Eden, skoro zdołał się jakoś wkręcić na to przyjęcie na krzywy ryj. Bezwstydnie, i trochę nieprzytomnie, trwał zapatrzony na długie nogi Geraldine, kontemplując sens istnienia, i kuszący wykrój jej sukni, odsłaniającej wyrzeźbione uda i kształtne łydki – z jakiegoś powodu pamiętał przede wszystkim jej nogi – nogi wysmukłe jak u łani, uciekającej przed wilkiem, dzikość i łagodność w jedno złączone. Podzieliła się z nim wtedy, w Wiwernie, swoim strachem – głęboko zatopił w niej swoje kły – strachem, który nie różnił się niczym od strachu Alexandra, który bardzo dobrze wiedział, jak to jest, żyć w klatce z jego zębów. Łowczyni, która stała się ofiarą.

Kolejne niezrozumiałe obrazy zalały myśli Alexa. Wilk tańczący z łanią w śmiertelnym uścisku, nad nimi księżyc, wysoko na niebie, i skowyt, głośny, rozdzierający jego uszy – nawet to, w którym pomieszkiwała ostatnio cisza.

Wizja zniknęła tak nieoczekiwanie, jak się pojawiła. 

Zmarszczył delikatnie brwi. ”Skarbie”? Dopiero po chwili zrozumiał, że Eden zwraca się do niego. 

– To pomyłka. – Ledwo powstrzymał odruch wymiotny, świadom tego, co za chwilę padnie z jego ust. – Nazywam się Lestrange – wydusił wreszcie Mulciber, nieco bledszy niż zwykle, ale opanowany. Szok, który przeżył, posłyszawszy pieszczotliwy zwrot Eden – a może był to efekt wizji? – wydawał się dobrze na niego działać. Umknął przed czujnym spojrzeniem Isaaca Bagshota, odwracając twarz od kamery, by spojrzeć na Eden. Kiedy się odezwał, brzmiał nieco mamrotliwie.

– Proszę wybaczyć, nie wpisa– liśmy się jeszcze do księgi gości, prawda, skarbie. Tak. Więc. Do widzenia.

Pociągnął Eden za sobą, uciekając od towarzystwa. Już bez większych przeszkód dotarli na salę bankietową.

Kurwa, co to było.

A potem się odwrócił i zobaczył Ambrosię. W ramionach Louvaina Lestrange’a.

Wysłuchał grzecznie Eden, cokolwiek miała mu do powiedzenia – przypuszczał, że miała wyjątkowo dużo – ale nie słyszał nawet, co ta do niego mówi: przez chwilę słyszał tylko szum krwi w uszach i bicie swojego serca.

Wyciągnął z kieszeni karty do tarota. Nawet nie przetasował. Po prostu rozdzielił talię na pół, na ślepo wyciągając odpowiedni kartonik. Wcisnął kartę w rękę Eden.

– Szóstka mieczy. – Przypomina, co naprawdę jest ważne, usłyszał nad uchem głos Eryka. – Od ciebie zależy, czy będzie prosta czy odwrócona. Tylko jej, kurwa, nie zgub.

Równie dobrze mógłby przemówić do Eden w obcym języku: jego wróżby miały dla niej tyle samo sensu, co romskie bajeczki opowiadane dzieciom. Odszedł, nie zaszczyciwszy kobiety choćby słowem wyjaśnienia. Wiedział, że zrozumie, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.

Patrzył na parkiet, a na jego twarzy gościło obojętne znudzenie. 

Dlaczego on – ta pierdolona, rozszczepieńcza aberracja losu, której lepszą część jebał zaćpany, kiedy tylko miał na to ochotę – nagle dostrzegł, jak bardzo Louvain był podobny do swojej bliźniaczki, do Loretty – jak łatwo byłoby go zmusić do tego by klęczał tak jak ona, by znosił jego upokorzenia z równą pokorą – musiał dotykać Ambrosii w ten sposób?

Musiał dołączyć do par tańczących na parkiecie.

Powiódł wzrokiem po sali, szukając kobiety bez partnera. Skusiła go długa szyja, wyeksponowana prowokująco, jak gdyby czekała, aż ktoś zaciśnie na niej ręce. Zignorował dziwne uczucie rozlewające się w jego piersi, kiedy patrzył na nieznajomą – tak szalenie irytowało go, że musiał na chwilę oderwać oczy od Ambrosii – ruszył w stronę kobiety, w sposób niespieszny, ale zdecydowany. Podobała mu się jej skóra. Brzoskwiniowa sukienka miękko podkreślała jej koloryt, otulając ściśle drobne ciało. Nie miała blond włosów, ale…  

– Zrób mi tę przyjemność i zatańcz ze mną – odezwał się cicho do nieznajomej, jego lekko chryplawy głos tchnący wciąż wspomnieniem papierosa. – Taka piękna kobieta nie powinna być pozostawiona samej sobie. – Nawet nie przyjrzał się dobrze jej twarzy. Oparł nagląco dłoń na talii kobiety. Rozkaz, nie prośba. Przytłaczająca fizyczność mężczyzny nie znała odmowy w skontrastowaniu z wiotką dziewczęcością. Mógł być cieniem dawnego siebie, ale cień, który rzucał, wciąż był cieniem giganta: nawet teraz bez wahania sięgał po to, czego chciał. 

Wilk i sarna spleceni w uścisku, z księżycem jedynie, w roli świadka.

Porwał kobietę na parkiet, tam, gdzie wcześniej dostrzegł Ambrosię i Louvaina. 

Na razie zachowywał dystans. 

Wbił wzrok w plecy Lestrange’a. Nagle znów był czerwiec, żar lał się z nieba, a dookoła krzyczały świerszcze – stał ogłuszony, choć słyszał wtedy jeszcze obojgiem uszu – w drżących dłoniach trzymał różdżkę, i patrzył, jak brat modli się pod ołtarzem Matki, odwrócony do niego plecami. Myślisz, że potem nie rzuciłby mi tego twojego kłamstwa w twarz?, zapytała z wyrzutem Rosie. Zawsze wracali do przeklętego Donalda w swoich kłótniach. Nigdy więcej. Nigdy więcej mieli już do niego nie wracać. Wtedy ja rzuciłbym mu klątwą w plecy, wyszeptał w odpowiedzi. Z dłoni Alexandra zniknęło drżenie: została tylko posesywna potrzeba wzięcia ukochanej kobiety w ramiona – tak, jak teraz trzymał nieznajomą – po tym, jak wymierzy stosowną karę temu, który ośmielił się jej dotknąć. Tylko że Louvain nie był Donaldem. Louvain był dla niego, kurwa, nikim. 

Gdyby ten pierdolony szczeniak – który tak rozpaczliwie próbował ściągnąć na siebie jego uwagę, pomyślał gniewnie – spojrzał teraz Mulciberowi w oczy, dostrzegłby w nich żądzę mordu. Sam Alexander przyglądał się swoim pragnieniom z chłodnego dystansu. Nie doszedł jednak do żadnych wniosków, poza jednym: był tylko człowiekiem. Był tylko mężczyzną. 

Chciał odciąć Louvainowi dłonie i nakarmić nimi bezdomne psy z Nokturnu. 

– O czym myślisz? – Pytanie skierował do tańczącej z nim kobiety, ale to nie jej intencje chciał odczytać.

Wilk i sarna spleceni w uścisku, z księżycem jedynie, w roli świadka.


percepcja (4k) na intencje Louvaina
Rzut PO 1d100 - 54
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 53
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#292
06.07.2024, 22:52  ✶  

Huh? Ale że co? Nieco się potknął, kiedy nagle Victoria wybiła go całkowicie z rytmu i zamiast podążać - chciała, żeby podążył on. Ale jak? Co? Dlaczego? Co się w ogóle dzieje? Rookwood rytm zgubił całkowicie, a podążanie za partnerem wcale nie było takie proste, kiedy nie byłeś do tego przyzwyczajony i kiedy nawet nie byłeś na to gotowy. A już to miał! Zdecydowanie to miał! Żeby jeszcze się przejmował tym, co mogliby inni pomyśleć, ha! Nie przejmował wcale, taniec był formą zabawy, ale jak nie wychodził - to tak, nagle potrafił się przestać przejmować. Przez to, że potrafił. I mogło nie być istotne co myślą sobie inni, ale było istotne, co myślał sobie on sam o sobie samym. I co myślała Victoria, z którą chciał zatańczyć od początku wesela! Tylko najpierw została wyrwana, więc on sam poszedł potańczyć z piękną Bellą, a potem... potem jakoś to poszło. Wyraz skonfundowania i niepozbierania więc zawisnął na jego twarzy, a to przerodziło się w dyskomfort. Więc kiedy byli na uboczu po prostu się zatrzymał - żeby niekoniecznie spowodować, że jakaś para na nich wpadnie. Patrzył dziwnie, z tym niezrozumieniem na Victorię. Jak kot, któremu zabrano zabawkę. No bo czemu? Może i była czwarta w nocy, a zabawka hałasuje, ale czemu?

- No kurwa raczej, że żartuję. - Czy próbował dopasować Victorię do roli prostytutki? Jak najbardziej! Czy na poważnie? Oczywiście, że nie. Gdyby nie był taki pijany to nawet by się tak daleko w tych tekstach nie posunął w stosunku co do niej - zostawiał takie hasła dla osób jak Lorraine czy Maeve, jeśli o niewiasty chodzi. Tutaj nie chciał, żeby Victoria się poczuła urażona. - Przejdziemy się? Idę zajarać. - Podstawił jej ramię do propozycji, idealny moment - akurat kolejny utwór się skończył. A i pewnie Victorii nie zaszkodzi odetchnąć cieplutkim, nocnym powietrzem, żeby chwilę odsapnąć. - Eeee... szlugi? Kokaina? Whiskey? Dziwki? Ty? - Wyciągnął znów jeden kącik ust w górę. - Chodzę do jednego burdelu na dziwki, bo je jem. Dojebana kulturka, bardziej niż napadanie niewinnych niewiast w ciemnym zaułku. - Wyciągnął paczkę pomiętych fajek, rozglądając się po obecnych, przesuwając wzrokiem po twarzach znajomych mniej i bardziej. - A zamyśliłem się nad muzyką. - Wyjaśnił, bo skoro tak ją to ciekawiło... czemu nie? - Tylko jedno w głowiee maam, koooksu pięć graaam... - Zanucił Sauriel Rookwood wychodząc z sali balowej.

- Brzmi jak próba wzięcia mnie z włosem. - Odpalił tego papierosa jeszcze zanim wyszli. - No dawaj. Zaskocz mnie, co tam upichciłaś. Mogłabyś zajmować się makiem, miałabyś w tej kategorii moją pełną atencję. - Wyszczerzył kły.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#293
07.07.2024, 11:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 11:41 przez Anthony Shafiq.)  
Na moment robię cierpiętniczą minę w kierunku Erika z powodu nowych ubrań, a potem dosiadam się do stolika z Camille i Laurencem, rozglądając się po sali bankietowej, żeby wiedzieć mniej więcej kto z ważnych osób dla niego jest w zasięgu wzroku

Myślał o torcie, ale jednak czuł, że nie przełknie tu niczego więcej. Nie był palaczem, a zamarzył mu się spacer z jedną z cygaretek ukrytych w wewnętrznej kieszeni. Właściwie czas, który chciał poświęcić na tę imprezę topniał znacząco, szczęśliwie było tyle osób, że wystarczy zadbać o obecność na zdjęciach, a potem absolutnie nikt nie zauważy jego braku.

Dość łatwo Erik ściągnął na siebie jego wzrok. Może było to nieodpowiednie, tak stać i się patrzeć, wewnątrz toczył wewnętrzną bitwę o to czy podejść czy nie podejść, ale mimo wszystko nie miał dopiętych kilku spraw, kilku rozmów, a jego ukochani przyjaciele potrafili mieć być szalenie gruboskórnymi padlinożercami i jeśli tylko zwietrzą krew, mogą władować się jemu, a co gorsza mogą władować się im na głowę pełni dobrych intencji i niekoniecznie dobrych metod. Dlatego też kiedy udało im się złapać kontakt wzrokowy, Anthony uśmiechnął się porozumiewawczo, palcami szarpiąc unosząc lekko poły marynarki w kolorze burgundu, wzdychając ciężko tą katorgą jakim było noszenie ubrań w kolorze, którego zwyczajnie nie mógł ocenić. A potem trzeba było pójść dalej, obaj znali zasady tej gry pozorów, nawet jeśli od kilku dni ochoczo dopisywali do niej zupełnie nowe punkty, aneksy i rozszerzenia. Wesele było jednak zbyt ryzykowne dla obojga.

Na szczęście nie musiał zbyt wymyślać wymówki. Zaiste, byłby ślepy gdyby nie zobaczył życzliwej twarzy i równie życzliwego machnięcia dłonią Camille i siedzącego obok Laurenca. Obok było puste miejsce, jak miło, że o nim pomyśleli! Był co prawda jeszcze trochę rozkojarzony skokiem, pospieszną zmianą stroju i tym jak bardzo teraz musiał wyglądać na osobę, która wcale nie robiła tego w biegu. Kiedyś marzyły mu się występy na scenie. Gdyby miał być kimkolwiek innym niż politykiem, z wielką chęcią zostałby aktorem, albo – jak podczas swojej misji w Paryżu, gdy odkrył jak przyjemnie spędza się czas przy fortepianie, kiedy z nikim nie trzeba rozmawiać – muzykiem. Artystą ze spalonego teatru, tym, który na scenie kroczy spokojnie, zgodnie z rolą, a w kulisach biegnie z prymitywnie wywalonym językiem, by jak najszybciej się przebrać, łyk wody, kłykciami uderzyć o niemalowane i znów hajda na wyznaczone miejsce i znów udawać, że nic a nic gonitwa na zapleczu nie burzy miru przedstawienia, które powinno trwać. Czym to różniło się od jego bieżącego stanu? Może operował większym majątkiem. Ach i niewiele osób było na tyle świadomych by wiedzieć, że większość jego słów odmierzała rola, którą musiał przyjmować wychodząc z bezpiecznych pieleszy swojej ukrytej za figurą smoka sypialni.

–Zupełnym przypadkiem panna Switchtone zadbała, aby mój strój był bardziej adekwatny, do zaplanowanej palety barw. – kontynuował po francusku oczywiście, jego towarzysze wszak nie mieli nic przeciwko, a jemu wygodniej było utyskiwać na amerykankę, gdy był w stanie ocenić które z otaczających go uszu będą w stanie wyłapać to z gąszczu rozmów. Nim jeszcze zajął miejsce obok dwójki, aby kontynuować rozmowę, zlustrował salę bankietową pospiesznie, aby umiejscowić tych, których los nie był mu obojętny. Jak pająk dotykał odnóżami sieci, wyczuwając gdzie są jego słodkie muchy. Zmarszczył brwi nie dostrzegając pozostałej trójki Jeźdźców, szybki rzut oka na parkiet pozwolił mu mieć pogląd na to kto szybko spożył tort i wrócił dobrze się bawić. On sam nie zamierzał jeść tortu. Nie zamierzał nic już jeść z oferty weselnej, ciesząc się, że skosztował obiadu nim zaczęła się cała zabawa ze świniami.

–O... to chyba jest bezpieczna rozrywka. Czy los będzie dla nas pomyślny? Rzadko kiedy mam okazję do wróżb tego typu, zazwyczaj polegam mimo wszystko na trzecim oku sprawdzonego wróżbity... – Uśmiechnął się serdecznie, widząc ciasteczko z wróżbą w dłoniach Camille, samemu więc też wziął jedno i przełamał je gdy wygodnie rozsiadł się obok swoich rozmówców.

!ciastkazwróżbą
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#294
07.07.2024, 11:41  ✶  
Determinacja cię poprowadzi.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#295
07.07.2024, 12:41  ✶  
Taras za salą balową

Nie taki był cel, żeby mu to wszystko popsuć, a żeby pomóc, bo Victoria widziała, że alkohol chyba mu trochę za bardzo pomieszał wyczucie. Jednak, zamiast pomóc, to tylko bardziej to popsuła, coś tam coś tam, dobrymi chęciami, coś tam. Nie myślała o tym niczego konkretnego, a na pewno nie myślała nic złego, ani nie była rozczarowana czy coś, ot po prostu wydało jej się, że tak może będzie łatwiej… nie było. I widziała ten jego pełen niezrozumienia wzrok, tak samo patrzyła na nią Luna, kiedy chowała przed nią coś, co strasznie ją ciekawiło, a było potencjalnie niebezpieczne.

– Przepraszam. Myślałam, że tak ci będzie trochę łatwiej – powiedziała, kiedy już się zatrzymali na tym uboczu. – Jak wolisz prowadzić, to nie ma problemu – dodała zaraz, żeby nie było wątpliwości, że to tylko dla jego komfortu, bo jej to było akurat obojętne, mogła się dopasować w tę czy inną stronę. Sauriel jednak uznał, że to pora zapalić. Skoro musiał… Wsunęła więc rękę pod jego ramię, pozwalając się poprowadzić do wyjścia z sali bankietowej i na ogród; miała tylko nadzieję, że się całkiem nie zniechęcił przez to, że się nie zgrali. Ale wszak… była jeszcze cała noc, dopiero podano tort, jeśli tylko Sauriel będzie chciał, to będą mieli jeszcze czas, żeby to wyszło dobrze.

– Naprawdę? – była trochę zdumiona, właśnie to mu chodziło po głowie? Ten zestaw? Szlugi rozumiała, whisky też. Ale kokaina? Jak zebrała go z Pokątnej po tym jak został przyćpany, to mówił jej, że nie ćpa, że kiedyś, dawno temu tak, ale już nie. Wierzyła mu. Dziwki? Miała nadzieję, że to tylko dlatego, że w ogóle wyszedł ten dziwny temat, w którym jej nagła miłość do truskawek w czekoladzie, kojarzyła mu się z nieco bardziej dosłownym schrupaniem, niż mogłoby się to wydawać w pierwszej chwili. To, że sama chodziła mu teraz po głowie… Cóż, byłoby dziwne, jeśli nie. Choć w całym tym zestawieniu, które jawiło się jako jedno wielkie uzależnienie… Nie wydawało jej się, by i ona się do tego grona zaliczała. Sauriel jednak szybko jej wyjaśnił, o co dokładnie chodzi z tymi dziwkami. Jedzenie. No tak. Płacisz im, ale po to, żeby spokojnie zjeść, nic innego, nic poza tym. Pokiwała więc głową, dając znać, że go słucha i rozumie, co do niej mówi, bo faktycznie, cóż… Było to na pewno wygodniejsze, nawet jeśli brzmiało to w pierwszej chwili, jak brzmiało. – Nad krokami? Czy melodią? – a może nad jednym i drugim? Poczekała, aż Sauriel sobie spokojnie odpali papierosa i nadal pod rękę z nim wyszli na zewnątrz, gdzie szybko wypatrzyła ławkę, na której sobie usiadła.

– Próba? A po co mam próbować takie rzeczy? – za kogo on ją miał? Za jakąś głupią dziewuszkę, która będzie próbowała mu się przypodobać? Jak tak, to się pomylił, Victoria była na to zbyt dumna. Obiecała mu, że coś zrobi, chciała dać mu szansę i nadzieję… i myślała o tym nawet wtedy, gdy dostała kosza i ją zwyczajnie odrzucił. Mogłaby to olać, ale nie olała, bo nadal był dla niej ważny. – Myślałam, że już nie ćpasz – jak nie o koksie, to o opium… Aż musiała to powiedzieć, bo pamiętała jego deklarację z wtedy, wypowiedzianą jakby się bał, że mogła pomyśleć inaczej, źle, a teraz co? Hihi jakbyś się zajmowała makiem, to miałabyś pełną atencję. No hehe, bardzo zabawne. Tylko, ze Victorii nie było do śmiechu. Człowiek na haju był mniej ostrożny, a to źle wróżyło na wiele spraw. – Jeżeli to maku poszukujesz, to zły adres – bo nie zamierzała mu dawać czegoś, czym sobie jeszcze bardziej zaszkodzi. Jak chciał nadal sobie utrudniać życie, to bez jej udziału. Czy brzmiała na odrobinę nadąsaną? Mogła, bo niespecjalnie podobał jej się ton tej rozmowy, kiedy chciała mu przekazać coś tak ważnego, a on jej mówił, że miałaby pełną atencję, ale wtedy, kiedy zajmowałaby się makiem. – O ile dobrze pójdzie, to coś, co pozwoliłby ci wyjść na słońce – ale testowanie… Testowanie będzie trzeba przeprowadzić w bardzo kontrolowanych warunkach. To powiedziała jednak bardziej miękko, bez pretensji.

Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#296
07.07.2024, 19:34  ✶  
Ogród, wychodzę naprzeciw Vakelowi

Gdy Peregrinus pojawił się przed Vakelem w sali bankietowej, nie był w widoczny sposób spanikowany. A przynajmniej nie dla przeciętnego oka. Miał wprawnie opanowane utrzymywanie kamiennej twarzy i obojętnej pozy, na pozór nie do naruszenia przez okoliczności zewnętrzne. Były jednak drobne wskazówki, które go zdradzały: jakby coś buzowało w nim podskórnie, próbując wydobyć się na powierzchnię. Wybijało momentami nieco zbyt raptownym gestem czy niespokojnym spojrzeniem.
Dopiero w ogrodzie udało się czarodziejowi uspokoić szumiące w głowie myśli, odzyskać zwyczajową równowagę. Nim więc wyszedł na spotkanie Vakelowi, pokonał drogę przez całą skalę emocji i od wzburzenia dotarł do gorzkawej melancholii.
Tym bardziej, że widok wróżbity zmierzającego w jego kierunku pchnął go ku kolejnej introspekcji.
Bo jak miał sobie samemu wytłumaczyć, że tam, na balu, jak oszołomiony, zbity pies pobiegł za instynktem prosto do niego?
Trelawney zszedł ze ścieżki wijącej się pomiędzy krzewami i czarno-czerwonymi różami; połączeniem kolorów, które przez ten krótki wieczór zdążyło mu już zbrzydnąć. Zdjął wcześniej marynarkę, teraz niósł ją przerzuconą przez ramię; włosy powoli zaczynały uwalniać się spod żelu, tu i ówdzie tworząc pojedyncze odstające kędziory. Wzburzenie wyparowało, wzrok miał spokojny i bystry, choć nieco przygaszony zmęczeniem.
— Wszystko w porządku? Co takiego kółko astronomów zrzuciło przy stole? — Gdy stanęli naprzeciw siebie, zaczął od jego problemów, o których nie miał w zasadzie wcześniej głowy pomyśleć. Nazbyt zajęty był odtwarzaniem w głowie tańca z Millie, raz po raz, dopóki wszystko nie zaczęło mu się do szczętu mieszać.
Osobisty wstrząs Peregrinusa swoją drogą, ale to, co zamknęło usta Dolohova, również szczerze go zaciekawiło. Nie był to widok codzienny i w pierwszym odruchu ciężko było mu sobie wyobrazić, cóż takiego było źródłem podobnej reakcji.
— Zamierzałem poprosić, żebyś przekazał Lyssie, że wyszedłem, jeśli by mnie szukała. To nie mój rodzaj zabawy. Zdaje się jednak, że i pan nie ma najlepszego wieczora, mistrzu. — Spojrzał na chwilę ponad ramieniem wróżbity na salę weselną, jakby czegoś tam szukał, ale szybko zrezygnował i skupił się na powrót na Vakelu. — Kobiety Praw Czasu są tutaj. Skorzystam chyba, mimo pory, z okazji na niezmącony spokój w kamienicy i przysiądę nad czymś na trochę.
W normalnych warunkach naturalnym krokiem ku ochłonięciu i chwili spokoju byłby zapewne powrót do domu. Na spokój w domu Trelawneyów nie było jednak co liczyć. Nie chodziło nawet o to, że matka koniecznie będzie coś robić. Wystarczyło, że tam była, że czuł jej obecność za drzwiami, że miał jej świadomość. Siedział w tym przeklętym mieszkaniu zawsze jak na szpilkach, spięty, oczekujący podświadomie kolejnego ataku jej manii. Nie, to nie było dobre miejsce na relaks, dlatego — jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało — odpoczywać szedł tam, gdzie pracował.
Po chwilowej pauzie Peregrinus zakończył:
— Wróci pan ze mną, panie Dolohov?


źródło?
objawiono mi to we śnie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#297
07.07.2024, 22:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.07.2024, 23:00 przez Millie Moody.)  

Mildþryþ Moody nie trzeba było wcale uprzedmiatawiać. Ona już była przedmiotem, nim jeszcze Alexander w ogóle wykrzesał z siebie impuls by odejść od swojej pięknej żony i wyruszyć na łowy. Była pięknym, wysokim i podłużnym jebanym lustrem, które z braku jakiejkolwiek własnej tożsamości z taką ochotą zabierało się za odbijanie tożsamości wszystkich, którzy przychodzili by przejrzeć się w jej obliczu. Stała pod ścianą wbijając w jasną skórę czerwone paznokcie, nie myśląc, bo całe drobne ciało wypełnione było czuciem. Kolorem. Rozbryzgiem wszystkiego, które formowało się w srebrzystą taflę, w której każdy kto do niej podszedł mógł zobaczyć siebie.

Byłaby zajebiście dobrą kurwą. Klienci waliliby do niej drzwiami i oknami.

Muza dla Christophera, bo przecież on był twórcą i ona czuła przy nim zew tworzenia, wspólne projekty, szkice, w delikatności, w pasji, w poezji mówionej inaczej niż słowami. Muza dla Peregrinusa, który zagubiony w nieszczęściu chciał w swoim życiu odrobinę nadziei, ciepła w dotyku przyjaciela, dla wspólnych wróżb, dla rozpaczliwych prób zrozumienia splotów przeznaczenia. Muza dla Alastora, którego troska i poczucie odpowiedzialności za siostrę przebijały przez twardy męski pozór niezachwianego, pozbawionego uczuć aurora. Muza dla Morpheusa, w godzinach rozmów o teoriach spiskowych, percepowania magii przez mugoli, sposobów wyciszania spraw mniej lub bardziej skutecznych, tego jak to niemagiczni częściej dostrzegają anomalię, nim dotrze ona do właściwych służb. Muza dla Louviana, który mógł przestać deptać, by sam być zdeptany w słodkim katharsis oddania kontroli i istnienia, porzucenie odpowiedzialności, tożsamości. Muza muzą, muza, która nigdy nie mogła wyprodukować czegoś sama, musiała mieć mężczyznę, który się w niej przejrzy, do którego będzie mogła się dostroić, tego, który nada jej istnieniu kierunek, jak teraz szarpiący ją jak szmacianą lalką Alexander, który chyba nie był do końca świadom kogo trzyma w swoich ramionach na parkiecie. Znała wszystkie twarze Mulcibera dedykowane Moody, całe spektrum odrazy, pogardy i wściekłej bezradności, gdy Ambrosia ciągnęła swoją drobną kuzyneczkę na wspólne wakacje. W tym układzie nigdy nie było love, zawsze hate, od pierwszych słów wypowiedzianych ku sobie w szpitalnym skrzydle.

Ale nie teraz. Teraz chyba jej nie poznał...

Zatem miała być jego dmuchaną lalą z rozdziawionymi ustami, którą będzie mógł zamiatać parkiet udając, że wcale nie wgapia się w tańczącą Rózię i.. hah.. Louvian. Czy był świadom, że wyszła już z Lecznicy? Czy był w ogóle świadom, że w niej była?

Lustro.

Lejąca się suknia szeleściła zwiewnie przy każdym kroku, a Mildþryþ Moody żarzyła się gęstym splotem wściekłości i autoagresji.
Uwłaczająco pragnęła tylko, by ktoś ją pokochał, by zaakceptował taką jaka jest, ale jak kurwa miał to zrobić, skoro ona sama nie miała pojęcia jak odnaleźć się w tym pojebaniu i kim w ogóle była?
Suknia odzierała ją ze wszelkich barier, pozostawiając surowe mięso, w które teraz z taką ochotą, z obrzydliwym mlaśnięciem zatapiał swoje łapy Mulciber.
Taka była jej rzeczywistość, jej prawda – nie było słów, by określić to jak bardzo go nienawidziła, jak bardzo chciała wydłubać z jego pozbawionej życia twarzy te bialutkie zęby, jeden po drugim, jeden po drugim.
Rozerwać osnowę, zatrzeć jawę i sen, znów... wypadnięcie zębów, lęk przed zmianą, utrata kogoś bliskiego.
Otworzyć rany, posypać je solą patrzeć na śmierć kolejny kolejny raz w zasłuchaniu słodkiego skowytu, gdy białe perły będą nizane na karminową nić wcześniej wiążące ich szyje szubienicznym powrozem przeznaczenia.

– Czy ściany w Departamencie Tajemnic na prawdę są czarne? – jej głos brzmiał kretyńsko słodko tak, że prawie zemdliło ją od miodu wylewającego się przez lekko wydęte wargi. – Papa mówił, że nie będzie mi to przeszkadzać w pracy, ale nie jestem przyzwyczajona do takich warunków. – Jak kruk, który poza złowieszczym skrzekiem nauczy się mówić ludzkie słowa, dobierając je w pozornie oderwanej od rzeczywistości kolejności. – Chociaż nie jestem pewna czy gdzieś da się radę lepiej wieszczyć niż w Grecji, papa cały czas powtarzał, że energia jest tam lepsza, bo chodzili tam kiedyś bogowie. – Odchyliła się z gracją, eksponując długą łanią szyję, czekającą tylko by zatopić w niej zęby. – A pan? Zna pan kogoś kto pracuje w Departamencie Tajemnic? Liczyłam, że papa przedstawi mnie komuś dzisiaj, ale poszedł do ogrodu. – Skurwiel wyliniały, wszyscy ojcowie tacy są, poruchają a potem tylko praca praca praca. Gniew nie sięgnął gardła, łzy wściekłości rozkosznie nawilżyły łagodne złociste oczy dodając im tylko uroku, tak samo jak lekki rumieniec policzków. A gdyby wsunąć tak dłonie między dwa płaty białej koszuli, gdyby tak sięgnąć paznokciami skóry tuż pod splotem słonecznym i jak orzeł nasłany przez Zeusa i sięgnąć tej pierdolonej wątroby... Odrośnie. Tak wyjaśni to Ambrosie. Wątroba zawsze odrastała temu pierdolonemu złodziejowi. Niemal czuła jej smak na języku, konsystencję ciepłego, mięsistego puddingu.
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#298
08.07.2024, 02:07  ✶  
Ogród, z Peregrinusem

Kiedy Longbottoma nie było już w zasięgu wzroku, a on przemył zmęczoną twarz, czuł się o wiele lepiej. W przeciwieństwie do Trelawney'a on grał teraz bardzo, ale to bardzo dobrze. Tacy ludzie jak Dolohov, kiedy tylko poczuli się pewnie, nie musieli już wcale myśleć o kontrolowaniu swojej mimiki ani odruchów - wszystko znów przychodziło mu naturalnie, tak jak przystało na człowieka jego rangi. Znów onieśmielał ludzi wokół, wymienił się po drodze kilkoma uprzejmościami, skinięciami głową, pozdrowieniem i zaproszeniem do rozmowy w późniejszym czasie. Później to już go tutaj nie będzie. W głębi siebie błądził w ciemności, próbował sięgnąć rzeczy, które nie istniały, ale on wciąż próbował i próbował, bo może mogły dać mu jakąś podporę w tak nieprzyjemnej dla duszy chwili...

Stanął naprzeciwko Trelawneya, tak samo pewny siebie, elegancki i pozornie silny jak zawsze. Na tle przepięknego ogrodu, do bólu gryzącego się z jego urodą. Jego kolorem był niebieski. Przeplatany srebrem lub złotem, ale koniecznie niebieski - w czerwieni nie wyglądał brzydko, ale trochę jak nie on.

- Nie. - Nic nie było w porządku. Może gdyby byli w innym miejscu, takim gdzie na pewno nikt by tego nie usłyszał, Dolohov odważyłby się to powiedzieć: miał wciąż słabość do potwora, ta słabość nigdy nie zgasła i pasowała do niego jak ulał, bo pod maską twardego i wiecznie sceptycznego naukowca tkwił ktoś, kto częściej śnił niż spał, dzieciak skryty w półmroku rzucanym przez własny cień, cichy, skryty. Ktoś, kto ponad dwadzieścia lat temu oddał się marzeniu, całą duszą i ta miękkość gwiazd, jaką dawał mu Morpheus wypełniła go aż po kości. Nie pasowała do niego taka obsesja. Romantyzm nie był językiem, jakiego się po nim spodziewano. Twarda logika - tak, nie fantazje, zauroczenia, wiersze - skądże (!), ale... to, co żarliwe i intensywne przyciągało każdego. Tylko że uczucia co je jako dzieciak traktował jako nabożeństwo - obecność tego człowieka w zasięgu dotyku to było coś więcej niż miłość, to było doświadczenie tak silne jak bycie rozprutym nożem - dzisiaj sprawiały, że czuł głęboki, karcący go za wszystkie brudne myśli niepokój. - Jak dorastasz, to zostawiasz za sobą dużo rzeczy, które inaczej potwornie by cię męczyły. Jedna z takich rzeczy wygrzebała się właśnie ze swojego grobu i najwyraźniej domaga się mojej uwagi.

A później jak gdyby nigdy nic zaśmiał się pod nosem. Delikatnie, ale zauważalnie.

- Lyssa wymieniła cię nawet szybciej, niż się tego po niej spodziewałem.

Naprawdę była do niego podobna. Druga do kolekcji rodziny primadonna - tak bardzo się od siebie różnili, a jednak pod tyloma względami pozostawali tacy sami, identyczni wręcz, do bólu... A przecież nie wychowywał jej. Jego ojciec musiał mieć rację - ten gniew, ta potrzeba chwycenia wszystkiego w garść i zaciśnięcia na tym palców - to przekazywało się wraz z tą przeklętą krwią.

- Tak. - Chciał stąd iść. - Ale muszę im najpierw o tym powiedzieć.

Wyciągnął do niego paczkę papierosów i poczęstował go jednym, po czym dał mu znać, że mógł tutaj poczekać, aż sam Dolohov nie pożegna Lyssy i Annaleigh. A później zniknął. Starał się myśleć o czymkolwiek innym niż Morpheus. Nikt tak dobrze nie nauczył go, że ludzie nie byli domami, a na pewno nie jego domami. Ludzie się zmieniali, ludzie ukrywali przed nim potworności, ludzie zdradzali, ludzie znikali nagle ze wszystkim, co w nich włożyliście.

Postacie opuszczają sesję


with all due respect, which is none
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#299
08.07.2024, 09:12  ✶  

Razem z Anne przechodzą z łazienki do stołów oraz dalej - do Perseusa i Vespery - wcześniej można było zauważyć Anne w marynarce Rodolphusa, sam Lestrange zaś miał dłonie i szyję pokryte kurzymi piórami, które obecnie zniknęły. Między gośćmi w jadalni biega kurczak

- Są tam. Przegapiliśmy tort - młody Lestrange nie wyglądał, jakby żałował ciasta. Zapewne coś się jeszcze ostało, ale on sam nie przepadał za słodkim, a przynajmniej nie w postaci tortów. I chociaż wypadało zjeść chociaż kawałek, tak sytuacja, która miała miejsce, sprawiła że po prostu przegapili i podziękowania, i wspólne krojenie. Być może przegapili coś więcej, jak na przykład kolejną bójkę czy kapibarę, ale cóż... Były rzeczy ważne i ważniejsze. - Nasz kelner również.
Dodał cicho, z niewinnym uśmiechem, odbierając od kuzynki marynarkę. Nie zakładał jej na razie, po prostu przewiesił przez przedramię. Puścił Anne przodem, bo chociaż to on powinien torować drogę w tłumie z racji swojego wzrostu, tak doskonale wiedział, że wzburzone kobiety - szczególnie z jego rodziny - miały zdecydowanie większą siłę przebicia. Miał wrażenie, że wytwarzały wokół siebie aurę, która sprawiała, że ludzie sami schodzili im z drogi.
- Perseusie, możemy zająć ci chwilę? - nie miał pojęcia, czy Vespera i Perseus dostrzegli kurę, która biegała między stołami i czy ktokolwiek podjął wysiłek, żeby ją złapać. Nawet nie miał pewności, czy zdawali sobie sprawę z faktu, że rosół był... "Doprawiony", ale patrząc na to, że wcześniej pojawiła się tu kapibara po wypiciu drinka, to przynajmniej Black musiał być świadomy dolewanych do jadła i napitków eliksirów.

Mimo iż pytał Perseusa o możliwość rozmowy, to w jego oczach widać było iskierki irytacji. Twarz miał jeszcze bledszą niż poprzednio, a szczęki zaciśnięte. Nie dało się ukryć, że coś musiało się stać, bo chociaż wcześniej również nie tryskał entuzjazmem, gdy rozmawiali, tak teraz wyglądał na zirytowanego i być może rozczarowanego.
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#300
09.07.2024, 00:53  ✶  
Jem tort. Patrzę, myślę, rozmawiam z Lyssą i proponuję jej taniec.

To pewnie dalej była wina tortu o smaku malinowym, ale zamiast doszukiwać się w słowach Lyssy jakiegoś niezamierzonego przytyku, Ulysses po prostu się uśmiechnął. Słabo, trochę nienaturalnie, bo nie był szczególnie nawykły do śmiania się, ale tym razem zupełnie szczerze, kompletnie nieprzygotowany na wysłuchiwanie komplementów dotyczących… w zasadzie w ogóle jego dotyczących.
Rookwood nawykł do świadomości, że był dziwny. Nawet mu to nie przeszkadzało. Nie aż tak jak w czasach, gdy chodził do Hogwartu i kiedy za wszelką cenę próbował się dopasować, ale był zbyt inny (w złym tego słowa znaczeniu), by mogło mu się to udać.
- Chyba chciałbym zobaczyć ten obraz – odpowiedział w końcu. Nie po to, by przekonać się, czy jego oczy rzeczywiście były podobne do opisu, ale raczej, w bardzo, bardzo, zawoalowany sposób proponując Lyssie spotkanie (choć nawet nie wiedział, gdzie mieliby się spotkać – w mugolskiej galerii sztuki?). – Patrzenie na świat inaczej, rzeczywiście brzmi jak ja. Ale… ale skoro też masz Milforda, to sama też dostrzegasz wszystko wyraźniej od innych – zauważył.
Chwilę obserwował jak bawiła się włosami. Naprawdę miała je ładne. I już nawet nie tylko dlatego, że w ich kolorze zawierało się jej całe podobieństwo do Danielle. Przeniósł wzrok w stronę Perseusa i Vespery. Przyglądał się im, zastanawiając czy mieli szansę na szczęśliwe zakończenie. Może tak, skoro to był pierwszy wybór jego siostry. Raczej nie, bo historia lubiła zataczać koło.
Zamrugał, znowu skupiając się na jedzeniu tortu i na stojącej obok Lyssie. Ciekawe, co widziała, gdy na nich patrzyła. Tak bez kontekstu, bez wiedzy o ciąży, o prędkim rozwodzie pana młodego i o podwójnym, celowym wdowieństwie panny młodej.
- Czerp garściami to, co daje ci życie – przeczytał, pokazując swojej towarzyszce wróżbę z ciasteczka. – Zdaje mi się, że los popycha mnie, bym zaprosił cię do tańca. A więc… czy miałabyś ochotę?
Popychał go też do zapytania jej jak właściwie miała na imię. Z boku pewnie wyglądałoby to dość zabawnie, że zdążyli się dwa razy pokłócić i nawet się sobie nie przedstawili.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (86), Vakel Dolohov (4601), Eden Lestrange (3470), Erik Longbottom (1959), Geraldine Yaxley (2553), Elliott Malfoy (1818), Atreus Bulstrode (3090), Maeve Chang (2327), Perseus Black (6995), Florence Bulstrode (4185), Annaleigh Dolohov (2420), Bard Beedle (3687), Rowena Ravenclaw (1633), Lyssa Dolohov (4335), Peregrinus Trelawney (2902), Victoria Lestrange (9114), Sauriel Rookwood (8778), Pan Losu (1065), Ulysses Rookwood (3480), Louvain Lestrange (2769), The Edge (3390), Bellatrix Black (2539), Desmond Malfoy (1847), Oleander Crouch (1811), Augustus Rookwood (739), Laurent Prewett (5386), Laurence Lestrange (2605), Christopher Rosier (2447), Imogen Rookwood (1243), Lorraine Malfoy (6872), Edward Prewett (463), Septima Ollivander (677), Leviathan Rowle (855), The Overseer (1575), Alexander Mulciber (6092), Ambrosia McKinnon (1617), Rodolphus Lestrange (3360), Albert Rookwood (1218), Morpheus Longbottom (3345), Anastazja Dolohov-Burke (619), Millie Moody (3720), Isaac Bagshot (1894), Anthony Shafiq (6079), Jonathan Selwyn (3381), Mirabella Plunkett (567), Charlotte Kelly (2647), Jagoda Brodzki (1744)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (33): « Wstecz 1 … 28 29 30 31 32 33 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa