• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 10 Dalej »
[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]

[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#101
25.09.2025, 19:55  ✶  

przy stołach, później wrzucam hajsik (przemieszczam się z Ambrożym)

- To ma problem. - Nawet spory, Yaxley nie zamierzała bowiem się ruszać zbyt szybko. Skoro już miała przed sobą stół zastawiony jedzeniem, to zamierzała skorzystać z okazji. Normalnie raczej nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do tego, co jadła, oczywiście musiało być to mięso, nie umiała też gotować, ratowała ją skrzatka rodziców, która przynosiła jej posiłki w słoikach i pudełkach, ale jednak, gdy znajdował się przed nią stół pełen najróżniejszych przysmaków, to nie mogła się oprzeć temu, aby nieco powybrzydzać i znaleźć coś, co faktycznie ją usatysfakcjonuje, no ją i jej żołądek, no aktualnie nie tylko jej żołądek, ale mniejsza o to.

Mrugnęła porozumiewawczo do Roise'a, pokazując mu na drobne przekąski, które wydawały się być pełne mięsa. - Chyba zacznę od tego. - Przejęła talerzyk od mężczyzny i nałożyła sobie odpowiednią ilość. Od razu zaczęła jeść, nie zamierzała udawać, że nie jest to część imprezy, która ją najbardziej interesuje.

Wtedy na suficie pojawiły się stoły, które przyciągnęły jej uwagę. Całkiem spektakularne to było posunięcie, w końcu wylądowały, z daleka wydawało jej się, iż były pełne słodyczy - a szkoda, to niestety nie do końca ją interesowało.

- Niezłe wejście. - Nachyliła się nad uchem Greengrassa, aby podzielić się z nim swoim wrażeniem.

- Chyba wypadałoby odrobinę wesprzeć naszych artystów. - Rzuciła jeszcze cicho i nie czekała na jego reakcję, tylko wsunęła mu rękę pod ramię, aby razem mogli ruszyć do mężczyzny, który zbierał datki.

Geraldine może nie wyglądała na pierwszy rzut oka na osobę majętną, chociaż w tym oficjalnym wydaniu nie dało się nie zauważyć, że musiała posiadać spore środki, materiały, z których była zrobiona była jej sukienka należały bowiem do najdroższych z możliwych, przywiązywała wagę do takich szczegółów, chociaż na co dzień wyglądała raczej jak człowiek z lasu, co nie zmieniało faktu, że była obrzydliwie bogata.

Podeszli więc do osoby, która przyjmowała cegiełki i z uśmiechem na twarzy wspomniała o kwocie, jaką chciała wesprzeć to miejsce. Być może nie należała do osób, które jakoś szczególnie interesowały się sztuką, ale chciała pomóc w odbudowie, nie miała problemu z tym, aby wspierać czarodziejską społeczność. Wypadało się jednoczyć w takich chwilach. Kwota, którą postanowiła wesprzeć to miejsce była bardzo duża, nie hamowała się jakoś szczególnie, bo nie musiała tego robić, cóż, liczyła na to, że faktycznie zostanie odpowiednio wykorzystana.

Poczekała, aż Roise również dorzuci swoje, po czym ruszyli z miejsca. Zaczęła się rozglądać wokół, szukając czegoś, co ją zainteresuje.



przewaga - bogacz
rzucam na plotki - percepcja ◉◉◉○○
Rzut Z 1d100 - 75
Sukces!
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#102
26.09.2025, 01:33  ✶  
Najpierw z: Desmondem, Hannibalem (i chyba Nora i Erik?); później składam datek

Philomena nie była na tyle krótkowzroczna, aby odepchnąć od siebie chłopaka wyłącznie ze względu na niezręczność — ach, bolesną niezręczność — gdy wykazywał tyle właściwie ukierunkowanego zapału.
— Ależ naturalnie — przyjęła sugestię Elliotta Malfoya, lecz dalszej rozmowy o przyszłości młodzika nie prowadziła z nim. Dopóki zwrócone były na nich oczy postronnych, nie zamierzała upokarzać Desmonda odbieraniem mu podmiotowości. Jakże źle by z tym wyglądała. — Panie Malfoy — zwróciła się do młodszego z kuzynów — jeśli jest pan zainteresowany możliwościami rozwoju, proszę skontaktować się ze mną przez kancelarię. Gwarantuję, że znajdę czas, aby spotkać się i przedyskutować tę kwestię.
Opinia wygłoszona z kolei przez pana Longbottoma imponowała mętnością wyrazu. Dorównywała na tym polu jego nieskalanej inteligentną myślą twarzy, która z niewiadomego powodu na tyle zainteresowała Elliotta, aby zapłacił za nią swego czasu bajońskie sumy. Teraz Erik powiedział coś, mimo że nie powiedział nic — może i dobry byłby z niego polityk.
Doceniła za to Philomena subtelny przytyk Malfoya, który wykazał się większą sprawnością umysłu i nie przyjął opinii Longbottoma bezkrytycznie.
— Święta racja — przytaknęła Elliottowi. — Krytycy wykonają swoją pracę. Nie wątpmy o tym, że przeczytamy o ich wyrokach w dniach najbliższych. Dziś spotykamy się tu my — rozłożyła lekko ręce, symbolicznie ogarniając gestem towarzystwo — sympatycy tego znakomitego teatru. Gusta nasze równe mają prawo być zaspokojone, co gusta rozpisujących się o sztukach akademików.
Philomena Mulciber przepadała za wysłuchiwaniem cudzych opinii. Konfrontacja poglądów była jej tak miłą, gdyż wówczas osoby odsłaniające się z poglądem nadto odbiegającym od jej własnego mogła napiętnować łatką niezbyt inteligentnych.
Ledwie Elliott oddalił się, jego miejsce zajął selwynowy fircyk, który od samego powitania zdegustował staruchę. Dobrze się bawicie. Nie była jego przyjaciółką, aby zwracał się do niej tak obcesowo. Skandal.
— Dobry wieczór, panie Selwyn. Gratuluję udanego występu — wygłosiła mimo to podręcznikową formułkę, choć jej ton już wtedy pobrzmiewał naganą.
Skandalista.
Skandalista był częścią towarzyskiej gry i spełniał w socjecie rolę wielce pożyteczną. Skandalista siebie samego składał na scenicznym, obrazoburczym ołtarzu, aby szacowni i dystyngowani mogli się oburzać, i aby starzy tęsknili za czasami, gdy na skandalistów patrzyło się — to rzecz jasna — o wiele mniej pobłażliwie. Philomena zaś — choć świadoma znaczenia roli, w jaką stroił się Hannibal — była i szacowna, i dystyngowana, i stara.
Nie dało się nie zauważyć, że Selwyn błądzi myślami i nie przykłada wiele uwagi do uczestniczenia w rozmowie. Stara Mulciberowa — wprost przeciwnie — była czujna, szukała po zgromadzonych uchybień towarzyskich i czekała ich potknięć. Widziała doskonale, jak Hannibal ucieka wzrokiem na stół VIPów. Gdy więc padło jego pytanie, jakże żałośnie wypadało ono w jej oczach.
— Jeśli chce pan, panie Selwyn, słuchać słów uznania, zalecam zacząć od pracy nad szacunkiem wobec rozmówców oraz poświęcania stosownej uwagi temu, o jakim temacie jest mowa w towarzystwie, do którego się dołącza — pouczyła w tonie tchnącym surowością, którą potęgowała sztywna postawa staruchy górującej nad Hannibalem.
Philomena wysłuchała oczywiście z należytą uwagą słów wypowiadającego się dyrektora teatru, a gdy otwarto poczęstunek, przeprosiła grzecznie towarzystwo i oddaliła się. Bynajmniej nie w stronę tortu i formującej się przy nim kolejki. Czas ten Mulciberowa wykorzystała, aby zjawić się przy miniaturze The Globe. A choć oczy tłumu zwrócone były w tamtej chwili ku magicznym łakociom, to Philomena złożyła datek szczodry — taki, aby uplasował on ją w czołówce filantropów.
Mecenas Philomena Mulciber pomagała w ciszy (choć absolutnie nie anonimowo). Spójrzcie tylko, Państwo, jakże szlachetne drzemie w tej piersi serce, w przeciwieństwie do ministerialnej faryzeuszki Jenkins.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#103
26.09.2025, 15:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2025, 15:42 przez Hannibal Selwyn.)  
przy barze => zgarnia Electrę => podchodzi do VIPów

Wyraz twarzy Hannibala nie zmienił się ani na jotę, kiedy wysłuchiwał reprymendy Philomeny, doskonale grającej swoją rolę oburzonej “dzisiejszą młodzieżą” starszej pani. Oooch, powinien teraz wdać się w dyskusję, kontrując jej opanowanie swoim gorącym protestem, to byłaby piękna scena, byliby symbolami dwóch epok - dwóch postaw - dwóch etapów życia!
Nie byli jednak na scenie, a on złowił ponad tłumem znaczące spojrzenie swojego ojca. Ehh, a może powinien przeprosić uniżenie, jeszcze na chwilę stać się poświęcającym się dla większego dobra Merlinem, poddającym się woli bogini, nieważne, młodej i roztańczonej, czy białowłosej, z twarzą poznaczoną gniewnymi zmarszczkami? Posłusznym i uległym - niektórzy woleli go właśnie takim…

Pojawienie się tortu i przemowa dyrektora teatru uniemożliwiły mu jakąkolwiek reakcję. Philomena pożeglowała dostojnie przez tłum, a Selwyn odprowadził ją spojrzeniem. Nagle stanęła mu przed oczami papuga, którą ujrzał w fusach na dnie filiżanki tydzień temu, kiedy wraz z Jonathanem, Robertem i Anthonym postanowili zabawić się we wróżenie z fusów. Uśmiechnął się do siebie, rozbawiony skojarzeniem.

Odstawił nieruszony kieliszek szampana na bar i - posłuszny bankietowemu rytuałowi - ruszył w stronę stołu dla VIPów, zahaczając po drodze o pogrążoną w rozmowie z Moną Electrę. Stanął między kobietami i na krótką chwilę położył po jednej dłoni na plecach każdej z nich.
- Wybaczcie, że muszę wam przerwać, piękne panie, ale mój ojciec wzywa. Pora się poudzielać.
Podał Ellie ramię i - jak wcześniej na parkiet - poprowadził ją przez salę.

- Rozmawiałaś z Henrym? Wpłaciłaś już datek? - zapytał po drodze. Sam planował to zrobić za chwilę. Wpłacanie pieniędzy na własnej imprezie charytatywnej było na pozór absurdalne, ale przecież nie szły do jego kieszeni, no i nie mógł odmówić sobie szansy na finałowy taniec. Jeszcze jedna okazja, by się pokazać. Cegiełka dla The Globe - i cegiełka dla Hannibala. Makieta teatru była już prawie gotowa - ciekawe, co się stanie, jak będzie ukończona, a ktoś wpłaci kolejny datek. Miał ochotę to sprawdzić.

Przy stole VIPów dostrzegł Roberta. Później wypomni mu, że nie uratował go ze szponów Philomeny (w które co prawda sam wlazł, ale wciąż zasługiwał na ratunek!).
Zbliżając się do celu, nadstawił uszu. O czym też rozmawiano w otoczeniu Ministry? W jakim nastroju był ojciec, tak naprawdę? Czego można się było spodziewać po Anemone? W końcu interpretowali jej dzieło - to było zawsze ryzykowne w obecności, ale bez udziału autora.
Ścisnął lekko ramieniem przedramię Electry, uśmiechnął się do niej, a potem napotkał spojrzenie swojej matki i jej również posłał lekki uśmiech.
Epatując swobodną pewnością siebie, jaką zawsze prezentował wobec dziennikarzy i na scenie, przywitał się z zebranymi i zerknął na Everetta, czekając, aż ten przejmie inicjatywę.

Percepcja - podsłuchuję tak ogólnie
Rzut N 1d100 - 7
Akcja nieudana


Hannibal nic nie słyszy przez szum własnej zajebistości.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#104
27.09.2025, 16:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 16:11 przez Ambroise Greengrass. Powód edycji: zapomniałam o rzucie xd )  
Z Geraldine: przekąski ⇢ zbiórka ⇢ kawałek dalej

Roise uśmiechnął się pod nosem, kiedy Rina bez najmniejszego zawahania przejęła talerzyk i od razu zaczęła nakładać sobie mięsne przekąski. Niemal niezauważalnie uniósł brew, przyglądając się dziewczynie z rozbawieniem, gdy ta z pełną powagą analizowała zawartość srebrnych półmisków.
- Mięsne jak się patrzy - mruknął pod nosem.
Nie zdążył dodać nic więcej, bo nad ich głowami pojawiły się zawieszone w powietrzu stoły. Ambroise zmrużył oczy, obserwując, jak  efektownie lądują kawałek dalej. Był to zgrabny pokaz zaklęć, choć sam nie do końca widział w tym sens. Poza tym, słodkości nie przyciągały go tak bardzo, aby czuł pilną potrzebę udania się w tamtym kierunku. Mimo to, kiwnął głową w wyrazie uznania, zamierzając przyjrzeć się im później. Nie należał do ludzi szczególnie wrażliwych na sztukę teatralną, a już tym bardziej na cukierniczą, nie przepadając za słodkim, lecz dzisiejszy wieczór wymagał od niego odpowiedniej postawy.
- Oczywiście, chodźmy - kiwnął głową, aprobując sugestię Riny.
Ruszyli dalej. Z przyzwyczajenia przesunął palcami po mankiecie, upewniając się, że złote spinki leżą idealnie, po czym strzepnął kilka niewidocznych paproszków, znów zerkając na Geraldine. Jednocześnie odsunął się pół kroku, aby zrobić jej miejsce przy osobie zbierającej datki. Gdy przyszła kolej na niego, bez zawahania przekazał odpowiednią kwotę. Wystarczająco wysoką, by nikt nie posądził go o skąpstwo, lecz i nie tak zawrotną, żeby wyglądał, jakby próbował prześcignąć małżonkę.
Lubił rywalizację, ale nie taką. Prócz tego, wiedział, że nie chodziło wyłącznie o same pieniądze, lecz również o obraz, jaki pozostawią w pamięci innych. Różnica w kwotach między nimi była oczywista, lecz w jego wykonaniu miała wyglądać na zamierzoną.
Wiedział, co swego czasu gadano o specyfice ich relacji. Podejścia ich rodów do świata, szczególnie do kwestii natury różniły się diametralnie. Więc o co rzekomo mogło chodzić? Zwłaszcza dla obcych? O pieniądze. Yaxleyowie bez wątpienia mieli ich więcej. Tym samym w tej chwili podkreślał, że nikt tu na nikim się nie dorabiał.
Gdy odsunęli się od kwestarza i odeszli na bok, przechylił lekko głowę w stronę towarzyszki, przyglądając się, jak Geraldine lustruje otoczenie. W jej spojrzeniu widać było łowcę. Kogoś, kto czerpał przyjemność z obserwacji. On też zaczął wypatrywać dalszych punktów zaczepienia, małych przebłysków prawdy w tej grze pozorów.
- Mam tylko nadzieję, że nie znajdziesz tu jeszcze stołu z pieczonym dzikiem, bo będziemy musieli zostać do rana - mruknął, a jego lekko wymowny uśmieszek na moment rozproszył elegancką maskę.
Czuł jak w jego szarmanckim uśmiechu pojawia się cień autentycznej rozrywki. W końcu, choć teatr nie był jego domeną, bankiet po przedstawieniu potrafił być całkiem zajmującą sceną. Zwłaszcza z upływem czasu, gdy alkohol rozluźniał obyczaje.
Zatrzymał wzrok na kilku mężczyznach, których kojarzył z posiedzeń dotyczących Kniei. Mieli te same zmęczone oczy, trochę poszarzałe policzki, a jednak wciąż próbowali wyglądać na odprężonych i spokojnych. Przez moment poczuł w tym dziwną ironię: sztuka, hojność, bankiety, a z tyłu głowy wciąż obraz ciągłego zastoju i niedoboru motywacji do działania.
Moment później spojrzał na dziewczynę. Mogli iść dalej. Nie zamierzał celowo zatrzymywać uwagi na tych konkretnych ludziach, ale...?

Percepcja ◉◉○○○ - na plotki
Rzut N 1d100 - 51
Sukces!


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Karma police
"Bijące serce Zakonu" – cytat by Woody Tarpaulin (czyli twój stary najebany gada z kolegą o tym, jak był zomowcem i pałował księży na ulicach)
Myślisz sobie, "ale skurwysyn", i masz w sumie rację. Szczupły, zawsze schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku o jasnobrązowych włosach. Niby chudy, ale jednak byk. Jak na kogoś raczej średniego wzrostu (mierzy dokładnie 1,78 m), podejrzanie mocno lubi patrzeć z góry na przestępców, których przetrzymuje w swojej sali przesłuchań. Wygląda na starszego, aniżeli jest w rzeczywistości: na jego twarzy zaczynają już rysować się zmarszczki, a pod zmęczonymi, ciemnozielonymi oczyma, widać cienie od niewyspania. Nie jest kimś, kto przesadnie dba o swój wygląd, a jednak, przepisowy mundur aurora zawsze ma idealnie wyprasowany, kołnierzyk koszuli stoi sztywno, a buty – wydają się być świeżo pastowane. Wyważenie Aarona wynika z wtłoczonego przez lata służby aurorskiego rygoru, zaś wojskowa elegancja – z przekonania o potrzebie zachowywania wewnętrznej dyscypliny bez względu na okoliczności. Przynajmniej w godzinach pracy jest elegancki, bo po cywilnemu ubiera zwykle stare łachy robocze, w których jest mu najwygodniej. Widać po nim, że pracuje manualnie, ręce ma bowiem szorstkie, z widocznymi odciskami. Jego ruchy cechuje precyzja i pewność siebie. Na co dzień pachnie wodą po goleniu (od lat tą samą), roztaczając wokół siebie mdłą woń najtańszej kawy z ministerialnego automatu, zmieszaną z dymem papierosowym. Na prawej ręce ma dwa tatuaże, które zwykle chowa jednak pod zaklęciami maskującymi.

Aaron Moody
#105
28.09.2025, 00:21  ✶  
Razem z Lorien Mulciber opuszczamy balkon i podchodzimy do samotnej Philomeny Mulciber przy stole, przy którym dokonuje się darowizn.

Nie wiedzieć czemu, wróciło do niego nagle wspomnienie rozmowy, jaką odbyli niedawno w ministerialnych murach. "Gdzie kończy się człowieczeństwo, panie Moody?", spytała go wtedy. Wszystkie te wielkopańskie przyjęcia przypominały mu o opisach uczty Trymalchiona przytaczanych przez Petroniusza na łamach Satyryk. Demoralizacja godna rzymskich elit za panowania Nerona. W tym świecie nikt nie chciał być człowiekiem. Nikt nie był człowiekiem. W świecie wyższych sfer było to niemodnym.

Modnymi były natomiast rękawiczki Lorien, które bez słowa wyciągnęła z trzymanej na podołku torebki.

Zdążył ją poznać na tyle dobrze, żeby w zaciśniętych ustach dostrzec wyraz determinacji. Bardziej niż kiedykolwiek przypominała mu teraz ptaka. Wiedział przecież o jej klątwie, jak wszyscy. Pneumatyczne kości, z przestrzeniami wypełnionymi powietrzem, ażurowa, ptasia konstytucja... Wyczerpującym był eliksirowy reżim, którego trzymała się od czasu ostatniej przemiany, aby utrzymać pozory człowieczeństwa. Czymże była wobec tego ta jedna noc? Ta jedna noc, kiedy zdawałoby się, że każdy, na kogo by nie spojrzał Aaron, udaje kogoś, kim nie jest? Zachowanie pozorów było tak łatwe, jak włożenie rękawiczek. Czemu więc Lorien Mulciber zdawała się... Rozżaloną? Przecież sama mówiła, że musi przyjść tutaj choćby po to, aby sprawiać pozory niewzruszonej atakiem.
Czemu tak bardzo martwiła się o to, czy wciąż jest człowiekiem?
Wiedział, ile kosztuje ją udawanie, że jest w pełni sprawna. Zastanawiał się, czy inni tego nie widzą, czy zwyczajnie nie chcą widzieć. A potem przypominał sobie, że Aaron Moody był w tym po prostu dobry. W wyczuwaniu słabości innych. W przewidywaniu do czego są zdolni. Miał instynkt do ludzi. Wiedział, że jego instynkt nie mylił się i w tym przypadku.

Przesunął rękę na wysokość talii Lorien, przytrzymując kobietę delikatnie, gdy pomagał jej zsunąć się z poręczy kamiennej balustrady. Prostym skinięciem głowy nakazał jej przedtem oprzeć się o jego ramiona, a może opleść dłońmi wokół szyi... Wyszło jednak w sumie tak, że zwyczajnie ją podniósł i postawił z powrotem na ziemię, przerywając w połowie ceremoniał nakładania rękawiczek. Bez zbędnych ceregieli, nie tak jak w domu, gdy pozwolił jej w nieskończoność stroszyć piórka przed lustrem. Bo Lorien może i była wilgowronem, ale gdy szykowała się na przyjęcie, bliżej jej było do sójki wybierającej się za morze. Przyjemnie było przypatrywać się wszystkim tym rozkosznie kobiecym rytuałom, których znaczenia nie pojmował. Na cóż były aurorom medale za odwagę? Nagłówki, chwalące detektywów za pomyślnie rozwiązaną sprawę? Wystarczył mu cierpki uśmiech Lorien, gdy z nieprzeniknioną miną podawał jej zawieruszoną rękawiczkę, w poszukiwaniu której przetrząsała mieszkanie, jak gdyby zguba nie leżała w zasięgu wzroku. Teraz jednak oboje musieli wejść na powrót w tryb służbowy. Tak zdecydował Aaron, zabierając dłoń z jej talii. Zatrzymał się przed wyjściem z balkonu, niby przepuszczając Lorien w drzwiach, a tak naprawdę pozwalając jej zdecydować, czy potrzebuje oprzeć się o jego ramię. Przesunął wymownie spojrzeniem po swojej marynarce, wciąż jeszcze zwieszającej się z jej wątłych ramion. A jednak nie powiedział nic.

Człowieczeństwo, pani Mulciber, kończy się za drzwiami tego balkonu.

Za drzwiami był tort, o którym Aaron pomyślał tylko, że byłoby smutno, gdyby został zatruty, bo Nora na pewno się nad nim wiele napracowała.



– You're too difficult.
– The situation is difficult, not me.
malfoy z temu
You've got so much to do
And only so many hours in a day
1,85 m wzrostu, włosy [s]wcale nietlenione[/s] jasne, kręcone, zawsze w lekkim chaosie; błękitne oczy. Ubrany zazwyczaj w koszulę i dżinsy, często nosi krawat, skórzaną kurtkę i aparat fotograficzny zawieszony na pasku na szyi.

Henry Lockhart
#106
28.09.2025, 09:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.09.2025, 09:59 przez Henry Lockhart.)  
Odpowiada Ariście, robi zdjęcia, rozgląda się w poszukiwaniu ciekawych interakcji do sfotografowania (rzut na percepcję - plotki).

Nie dla wszyscy na bankiecie po Ekstazie Merlina byli gośćmi. Niektórzy, ci mniej zauważalni osobnicy przebywali tu z obowiązku. Czy woleliby siedzieć przy książce zamiast pracować po godzinach? Tak, zdecydowanie. Będąc tu w pracy, chodząc pomiędzy gośćmi, zauważało się przede wszystkim obrzydliwy, przezłocony, niemal kiczowaty przepych. Było tu aż nieswojo, trochę jak w mugolskiej katedrze. Tu jednak nie czcili Boga, lecz Sztukę. A na to pozwalano w głównej mierze bogatym czystkom.

Kolejnym elementem przypominającym Henrykowi to, że absolutnie tu nie pasował, była Arista Black, dziennikarka, z której metodami chłopak po cichu się nie zgadzał. Wolałby tu przyjechać z Deanem, który zapewne skorzystałby z możliwości napicia się drogiego szampana, pogadaliby, a i Henry mógłby posłuchać kilku lekko żenujących żartów podstarzałego dziennikarza, któremu wydawało się, że jest wiecznie młody. Zamiast tego wylądował z Aristą, prawdziwą czystokrwistą żyletą.

- Udało się, oczywiście - odparł, kiedy usłyszał słowa dziennikarki. - Ustawiłem się tak, że mimo stojących owacji, byłem w stanie uchwycić, co się działo na scenie. Teraz postaram się porobić zdjęcia wśród znamienitych gości.

Później mieli już w redakcji dobrać najlepsze fotografie, które mieli wrzucić do gazety. Jednak to był standardowy proces tworzenia numeru Proroka.

Przez kolejną część przyjęcia Henry kręcił się pomiędzy gośćmi, czasem zamienił z nimi słowo. Prawdziwą gratką fotograficzną był jednak stół z tortami. Jako koneser dobrej kuchni, chłopak nawet we własnym zakresie lubił robić zdjęcia jedzenia. Dlatego przez kilka dobrych minut chodził wokół stołu i fotografował najładniejsze ciastka, choć tworzeniu ich wszystkich musiał towarzyszyć prawdziwy cukierniczy kunszt.

Kiedy zorientował się, że goście rozeszli się, Henry rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś godnego zdjęcia. W takich momentach bywały okazje na sfotografowanie rozmowy, o której czytelnicy Proroka mogliby chcieć się dowiedzieć. Właśnie takiego czegoś wypatrywał Lockhart.

Rzucam na Percepcję - szukam okazji na ciekawą fotę z VIP-ami.
Rzut PO 1d100 - 19
Akcja nieudana


Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#107
28.09.2025, 18:08  ✶  
Na balkonie z Aaronem -> potem przechodzą do Philomeny przy stole z datkami. Wpłaca.

Gdyby cofnęła się wspomnieniami do ich niedawnej rozmowy powtórzyłaby na głos to, czego mu wówczas oszczędziła. “Może powinien Pan zacząć zadawać odpowiednie pytania?”
Nie miało żadnego znaczenia gdzie kończyło się człowieczeństwo. Istotne było tylko - gdzie się ono zaczynało.
A zaczynało się tutaj - na balkonie, tak boleśnie odseparowanym od świata.

Lorien milczała, gdy zręcznie podniósł ją z kamiennej balustrady. Ale gdy jedną dłonią wciąż przytrzymywała rękawiczki i torebkę, drugą… na moment ułożyła na jego szczupłym policzku. Przesunęła palcami po chłodnej  skórze Aarona, pozwalając przytrzymać się w powietrzu odrobinę dłużej. Nie za długo - ot wystarczająco na jedno czy dwa uderzenia serca. Ludzkiego czy jednak ptasiego? Nad tym się nie zastanawiała.
Mogłaby zatrzymać marynarkę. Mogłaby uparcie zacisnąć palce na ciężkim materiale, zastanawiać się czy przejdzie zapachem jaśminowych perfum, czy to raczej jej własna skóra zacznie pachnieć jak tania woda kolońska.
Mogłaby, ale nie dzisiaj. Nie tutaj.
Nie było scenariusza, w którym Mulciber wypuściłaby aurora na pożarcie w niekompletnym mundurze. Zsunęła więc z ramion marynarkę  z równą pieczołowitością z jaką traktowała własną sędziowską szatę. Nie śpieszyła się. Oddała mu ją, nie prosząc o zwrot swojej spinki.
Po prostu czekała,
Słuchała przemowy dyrektora Selwyna ze swojego miejsca na progu balkonu. Nie wzniosła kieliszka do toastu, bo zostawiła go na balustradzie.
Jej wzrok powędrował w stronę Samanthy, ale nie zamierzała konkurować z kuzynem w zawodach na podlizywanie się Crouchowej. To byłoby poniżej wszelkiej godności. Przyjęcia były wbrew pozorom jednym z gorszych momentów do załatwiania służbowych spraw.

Ale fakt faktem ucha nasza sędzia nadstawiła licząc, że uda jej się coś na temat Roberta podsłuchać.
Rzut na percepcję (plotki)
Rzut Z 1d100 - 53
Sukces!


Powiodła znudzonym spojrzeniem po reszcie zebranego towarzystwa. Przez moment wydawała się nawet zainteresowana suto zastawionymi stołami i przepięknym tortem. Może nawet by zjadła kawałek? Albo chociaż wygrzebałaby ze środka wiśnie. W drogich tortach z reguły były wiśnie. Przechyliła głowę w ptasim ruchu.
Ciekawe czy resztki ze stołu też spadną na talerzyki pracowników jak psom do misek.

Ujęła Aarona pod ramię i był to jedyny akt buntu na jaki się zdobyła. Za to i tak zostaną rozliczeni, więc równie dobrze mogła sobie pozwolić na odciążenie nogi. Trzeba było zostawić siłę na ostatni taniec.

Omijając wszelkie kółeczka wzajemnej politycznej i prywatnej adoracji, witając się jednak grzecznie jeśli ktoś uznał za odpowiednie ją zaczepić - wreszcie dotarła do stołu z datkami. I stojącej tam Philomeny.
Ostatecznie wpłaciła na tyle, żeby za sprawą magicznych cegiełek pojawiły się charakterystyczne krużganki budynku. Czy było to więcej niż dwie wieże Elliotta?
Może tak, może nie. Nie zamierzała jednak zadręczać pytaniami pracownika teatru. I tak wyglądał na wykończonego.
- Nie wzbraniaj się dobrze czynić potrzebującemu, gdy stać cię na to, aby dobrze czynić.- Wyrecytowała, stając już całkiem samodzielnie przy babce Mulciber. Zdążyła się wyplątać spod ramienia aurora, podczas wypisywania czeku. - Zwyczajem jest wybijać nazwiska darczyńców na murach wzniesionych przezeń katedr. Mam nadzieję, że The Globe nie zapomni o szczodrości Mulciberów.
Lepsze to niż kolejna afera z fundacją. - chciała dodać. Ugryzła się w język. To nie był czas i miejsce na wypominanie nieobecnym ich błędów.
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#108
28.09.2025, 22:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.09.2025, 23:15 przez Elliott Malfoy.)  
Z Anthonym na balkonie -> przechodzą na toast do środka.

Uśmiechnął się enigmatycznie.

- Lub wręcz przeciwnie, przyjąłby moją pewność z wdzięczną dozą ulgi. Potrafimy być dla siebie nawzajem niesamowicie bezwzględni, choć przyznam, romanse na tak wysokim szczeblu charakteryzują się finiszem z publiczną egzekucją - dodał, poniekąd żartobliwie, choć przekazał swoją najszczerszą opinię.

- Nic nie jest bezwarunkowe, a przede wszystkim pieniądze w sektorze publicznym - zawsze komunikowali się półsłówkami, toteż w tej rozmowie kontynuował polityczną tradycję - Stołek Ministra nie daje władzy absolutnej, strach pomyśleć co by było i jakie charaktery by przyciągał, gdyby dawał - pomyślał o swoim ojcu, a w niebieskich oczach zawitała gęstość mgły; pustka, której głębia okazywała się niezmierzona.

- Z całą moją sympatią do Cattemore'a oraz jego przykładnej dyscypliny pracy - aby dać zadanie ekipie sprzątającej potrzeba wpierw wybuchu, a jak widać nasze podejście reagowania, a nie przeciwdziałania opróżnia sakiewkę w zawrotnym tempie. Naprawy to kwestia życia codziennego, bardzo potrzebna, ale nie kluczowa. Zapobieganie powinno być naszym priorytetem - uciął, bo balansował na cienkim lodzie tego, czym należało dzielić się podczas tak tłocznych imprez.

Sympatia dziadka do Carremore'a zaskakująco nie zgrzytała z aktualnym podejściem Elliotta. Nie targetował on mężczyzny, nie miał też zamiaru plotkować o prawdopodobnym romansie z Jenkins, głównie, aby nie utrudniać mężczyźnie pracy. Rozumiał, że znajomości otwierały wiele drzwi, ale ciągnęły na dno znacznie szybciej, kotwicą skierowanych na każdy krok oczu opinii publicznej. Sama Ministra w ogólnym rozrachunku obchodziła go niewiele, za każdym razem, gdy myślał, że nie jest ona stworzona do tego stanowiska, kobieta czymś go zaskakiwała. Jednocześnie, gdy poczynał wierzyć w sensowność jej postępowania, działo się coś, co ściągało jej reputacje na dno. Tak działała polityka, Malfoy był pewien, że nawet najzagorzalsi krytycy Jenkins, gdy krajowi przyjdzie mierzyć się z kolejną osoba na tym stanowisku, będą wspominali czarownicę z równie mocną dozą nostalgii co Shafiq Highlandy.

Delikatny powiew wiatru przesunął się zgniłą wonią spalenizny, zakrytą kwietnym bukietem po ich twarzach; uśmiech Elliotta zniknął w odmętach rozpalonego chłodnym światłem osamotnienia Londynu, imperialny moloch lizał rany w ostrym cieniu mgły nabierając w płuca oddech przed wyśpiewaniem znanej rymowanki. Piętrzący się w tle Tower Bridge dźwigał na barkach koronę minionych wieków - wyzysku i kolonializmu przyświecającego każdej ulicy, sali balowej i ociekających przepychem, przyciemnionych gabinetów. Szkocja była odległa, tak samo jak jej tnące mrozem powietrze, jak otulające ciepłem morza Śródziemnego Włochy; tęsknota w oczach Anthony'ego była dlań niezgłębionym zagadnieniem, choć znanym i dogłębnie empatyzującym.

- Wybacz, że choć przez chwilę zwątpiłem w twój gust - dodał wybitnie rozbawiony - Kto wie? Może teraz będziemy sąsiadami, gdy następnym razem zdecyduję się na wypad w góry? - zasugerował jedynie, bo zaraz też ich rozmowę ukrócił przyjemny baryton Selwyna, nawołującego do toastu.

- Wybacz, zatrzymałem cię na dłuższa chwile - zagaił, gdy obydwaj mogli cieszyć się kawałkiem tortu na porcelanowych talerzykach - Jeżeli nie masz zaplanowanego wieczora po uroczystości, zapraszam na afterparty. Wybór miejsca pozostawiam w twojej gestii, mam nadzieję, że to nie problem - zaproponował, aby resztę rozmowy przeprowadzili w mniej zatłoczonych warunkach.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#109
29.09.2025, 13:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2025, 13:21 przez Anthony Shafiq.)  
Z Elliotem przy torcie, następnie dołącza do Philomeny, Lorien i Aarona

Uśmiechnął się szczerze na zawoalowany przytyk, tak zręcznie przekuty w komplement. Odzież walczyła między estetyką a użytecznością, zwykle obierajac pierwszy cel jako prymarny. Teraz jednak prostopadle ułożonych pasach zaszyty był manifest. Rodzaj przynależności. Tożsamości, którą Anthony potrzebował wypielęgnować.
- Dzisiaj marynarka, jutro kilt a za rok... kto wie, może w końcu zdecyduje się na jakieś twarzowe tatuaże? - zażartował, woląc krążyć wokół szkockich wzgórz aniżeli kopać w dołku zwanym Ministerstwem. Wyczuł z resztą że i Elliot jest tego świadom, pozornie z lekkością rozglądając się czy ktoś przypadkiem nie stroszy uszu w ich stronę.
- Mój apartament jest kilka kroków stąd. Nie trzeba będzie się nawet teleportować, a jego mury zapewnią nam to, czego nie otrzymaliśmy tu od gospodarzy - nie żeby oczekiwał najadekwatniejszych do rozmów jakie chciał przeprowadzić z kancelerzem wygłuszonych magią pomieszczeń.

Skoro już to ustalili skinął mu głową, chwycił w najnaturalniejszym dla siebie geście drugi talerzyk z dodatkową porcją ciasta i ruszył ku innej uformowanej grupce z której ponad 60% również opuściło drugi z balkonów przy okazji toastu. Żałował, że nie zdążył zupełnym przypadkiem zajrzeć tam wcześniej. A może powinien z tego tytułu się cieszyć?

- Wysoki sądzie... - skłonił głową z szacunkiem i szarmanckim uśmiechem ku Lorien, w której dłoniach momentalnie znalazła się zdobna złotem porcelana zdobna jeszcze bardziej w dzieło londynskiego cukiernika. - pani Mecenas - podobnym gestem powitalnym obdarzył Philomenę, choć dla niej nie było już zabranej łapówki. Cóż, może dlatego, że ich stosunki były raczej przyjaźnie pozorne, odkąd kancelaria wzięła na siebie kilka spraw przeciwko Magicznemu Urzędowi Celnemu. - i pan... pan Moody jak mniemam? - Trudno było nie kojarzyć tego nazwiska, społeczność magiczna była w końcu mała. Jeśli taka była wola drugiego mężczyzny uścisnąłby mu dłoń i nawet nie przestawałby się przy tym uśmiechać. Głównie przez wzgląd na Lorien, albo w pewnym przyzwyczajeniu do sytuacji w których rozmawiało się z ludźmi z którymi nie miało aż tak ochoty się rozmawiać. W umyśle wciąż świeże było wspomnienie, któremu akompaniował taniec Ambicji i cała ambiwalencja związana z radością, że ktoś w takim momencie towarzyszł Lorien oraz irytacją z tych samych powodów.

- Jest i sąd - zauważył lekko, ze swobodą prowadzenia tego typu rozmówek od zawsze - adwokat, oskarżyciel... czy mógłbym mimo wszystko zarezerwować sobie w naszym gronie rolę świadka? Może być i nawet koronny. - Oczywiście, że koronny! Złota nigdy dość. Zajął miejsce między kobietami, tak jakby razem z nimi obserwował salę. - Przeciw komu mam zeznawać? - zapytał z pozorną swobodą kontynuując szaradę. - Pan gwiazdor Merlin... chyba byłoby tu więcej prasy. Może ktoś o mniejszej rozpoznawalności, a większych zasięgach... autorka sztuki? Te koła z cygara nie znikają tak szybko jak powinny. Jeszcze zaraz wydmuchiwać będzie z siebie kłęby smoczego dymu, to ziele z pewnością nie znajduje się na naszych listach...A może ten nieszczęśnik stojący od godziny przy makiecie? Myślicie że to on odpowiada za odprowadzenie od tych darowizn podatku?
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#110
30.09.2025, 22:55  ✶  

z Erikiem, przy barze


- Nie sądzę, aby serwowali tu nasze ulubione, kolorowe drinki, wiesz. Zapewne więc postawię na szampana, może białe wino? Jeszcze się nie zastanawiałam. - Nie mogli podawać tutaj drinków, o których wspomniała, bo to ona była ich autorką. Oczywiście w tym przypadku brakowało Figgównie nieco skromności, jednak nie sądziła, aby ktoś był w stanie pobić jej barmańskie umiejętności, zresztą mało kto o nich wiedział, skrywała je bardzo głęboko i pokazywała głównie swoim najbliższym przyjaciołom, nawet nie wszystkim klientom, bo obawiała się tego iż to mogłoby być dla nich zbyt wiele.

- To prawda, wiele się wydarzyło w te ostatnie pół roku, wzloty i upadki, chociaż ostatnio tendencja jest raczej spadkowa. - Dużo złego ich spotkało, nie dało się tego pominąć, jednak nadal się wspierali, nadal mogli liczyć na swoją pomoc, to nigdy miało się nie zmienić. Dobrze było mieć świadomość, że ma się obok siebie kogoś takiego, naprawdę bardzo doceniała tę przyjaźń, która ich łączyła. - Pobić Brennę? Jedyna osoba, która może to zrobić to ona sama. - Dodała z uśmiechem, bo znała możliwości Longbottomówny, wiedziała, że w pewnych dziedzinach była niedościgniona i to była jedna z nich.

- Okolice święta duchów to Twoje trzydzieste urodziny, nie zamierzam przesadnie angażować się wtedy w sprawy cukierniane, tylko wspierać Cię, kiedy to się wydarzy, wiem, że przekroczenie tej magicznej liczby może być naprawdę bardzo dramatyczne, zamierzam być Twoim oparciem w tym trudnym dla Ciebie czasie. - Oczywiście poniekąd tylko żartowała... jednak jeśli tylko faktycznie będzie potrzebował jej obok siebie, to na pewno się tam znajdzie, aby odsunąć myśli Erika od tego, że coraz bardziej zbliżał się do bycia starym człowiekiem.


Sięgnęła po kieliszek z szampanem, gdy w powietrzu znalazły się trzy stoły. Przeniosła na nie wzrok, wpatrywała się w to przedstawienie nad ziemią bardzo uważnie. Zrobiło jej się ciepło, miała nadzieję, że tort nie wyląduje na ziemi, chociaż w wyobraźni widziała już, jak spektakularnie na nią spada. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, kamień spadł jej z serca. - Moje dzieło. - Powiedziała cicho do Erika, bardzo dumna z siebie, jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wyobrażała sobie tego, że jej wypieki będą ozdobą takich przyjęć. Jak widać nie było rzeczy niemożliwych.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2062), Erik Longbottom (2997), Geraldine Yaxley (1545), Elliott Malfoy (3922), Atreus Bulstrode (1785), Nora Figg (2569), Cynthia Flint (2211), Lyssa Dolohov (1611), Pan Losu (98), Eugenia Jenkins (599), Louvain Lestrange (1762), Desmond Malfoy (1978), Oleander Crouch (2279), Baba Jaga (256), Morpheus Longbottom (2164), Hannibal Selwyn (4104), Anthony Shafiq (3384), Lorien Mulciber (5824), Jonathan Selwyn (1782), Ambroise Greengrass (2282), Electra Prewett (1886), Dearg Dur (4768), Mona Rowle (827), Philomena Mulciber (3274), Caius Burke (519), Robert Albert Crouch (1765), Henry Lockhart (944), Aaron Moody (6582), Mathilda Quirrell (1510)


Strony (14): « Wstecz 1 … 9 10 11 12 13 14 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa