• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa

[Bal Longbottomów, 18.03.1972] Posiadłość rodziny Longbottomów, sesja zbiorowa
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#31
06.11.2022, 21:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 21:20 przez Alastor Moody.)  
Pewnie powinien się trochę wstydzić tego, jak szybko uciekł od dwójki Longbottomów, ale chyba mu to wybaczą? I tak mieli sporo gości do witania... Nie miał pojęcia, czy ten cały Godryk w ogóle tu był, ale to chyba całkiem dobra wymówka? Zaczął iść coraz głębiej w tłum, chcąc się w niego wtopić. Było mu z tym ciężko, bo Alastor należał do osób nieco charakterystycznych, kiedy się go wpuściło do sali pełnej bogatych ludzi. No, ale próbować mógł zawsze. Był gotów zrobić cokolwiek, byle tylko przestać czuć zdecydowanie za mocny uścisk Nory na swojej dłoni. To nie było tak, że coś do niej miał, po prostu... Niby tak się czasami układało dorosłe życie, a i pierścionka jej nie obiecał, ale... ALE. No właśnie, ale. Miał jakieś ale. Jedyne ale jakie chciał teraz mieć, to to z alkoholem, ale szczerze wątpił, żeby Longbottomowie mieli tutaj coś poza musującym winem. Z gigantycznej rozterki i stania w bezruchu na środku parkietu wyrwały go dwie kobietki.

- Asty - odwrócił się na pięcie w stronę kuzynki i uśmiechnął do niej serdecznie. Z nią też pozwolił sobie na więcej - oprócz uściśnięcia delikatnej dłoni, pocałował ją na powitanie w lewy policzek. - Nie musisz się nabijać, sam nie wiem, co tu robię, nawet ślepy by w szklanej kuli nie zobaczył tego, że cokolwiek tu kupię. Zaczynam się zastanawiać, czy nie zaprosili mnie tu dla robienia sztucznego tłumu. - Wyszczerzył się, jako niebywały mistrz dedukcji.

Potencjalna kraksa jej i Ashling sprawiła, że Alastor uniósł ręce wyżej. Był gotów do asekuracji którejkolwiek z nich, gdyby się jednak któraś potknęła o sukienkę albo powietrze (bo wydawało mu się, że w butach na obcasie stać się mogło absolutnie wszystko).

- Ooo, ciebie też witamy - ale Ashling nie ucałował, zamiast tego uścisnął jej dłoń tak męsko, jak tylko potrafił, demaskując tym samym swój stosunek do obu kobiet. Na wszelki wypadek postanowił je sobie przedstawić - Asty, to moja współlokatorka Ashling. Ashy, to moja kuzynka Astoria. - Wydawało mu się, że nigdy im o sobie nie opowiadał, bo... W gruncie rzeczy, od naprawdę dawna z Astorią nie rozmawiał. Radosne wspomnienia z dzieciństwa żyły w nim jednak do dzisiaj. Podzielił ich po prostu czas. Dorosłość. Spędzał zdecydowanie dużo czasu na pracy i zdecydowanie za mało czasu no budowaniu relacji z bliskimi. - Widzę, że dobrze ukrywałaś rodzinną fortunę, Ash. Zanim się pojawiłaś, chciałem wylicytować tamten widelczyk do ciasta, ale jak skrzyżujemy portfele, to może będzie nas stać nawet na łyżkę do sałatki.

W tym gronie, korzystając z chwili jeszcze przed pierwszym toastem, Alastor zniżył głos do konspiracyjnego szeptu i wszystkie cztery (tak, cztery!) panie zagarnął na rodzinną kłótnię i ploteczki.


fear is the mind-killer.
Widmo
The bodies in my floor all trusted someone.
Now I walk on them to tea.

Eunice Malfoy
#32
06.11.2022, 22:18  ✶  
Czy Perseusz chciał czy też nie być na tym balu – właściwie to nie miało znaczenia. Pewne wydarzenia miały rangę „trzeba tu być” i na dobrą sprawę nawet nie było co dyskutować w tej kwestii. Po prostu społeczne konwenanse tego wymagały, cała ta subtelna polityka relacji międzyludzkich. Będąc córką Ministra Magii – byłego wprawdzie, ale zawsze – aż za dobrze rozumiała, jak bardzo należy dbać o wizerunek, jak bardzo potrafiło to zaprocentować w odpowiedniej chwili.
  Nawet jeśli sama miała ochotę czasem to wszystko rzucić w kąt, wyjechać do Wiltshire i zamknąć się w Rosemary House na trzy spusty. Albo i siedem, dlaczego by nie.
  Dlatego też skrzętnie zapewniła swego męża, że ich obecność z całą pewnością nie będzie źle postrzegana, zwłaszcza jeśli sypną obficie groszem. Może nawet w imieniu zmarłej szwagierki, świeć Panie nad jej duszą, jakby to powiedzieli mugole.
  - Pozwól, że sama zdecyduję, jakie przyjemności są wskazane bądź nie – odparła szeptem; i choć w zasadzie za tymi słowami krył się opieprz, to na twarzy odmalował się uśmiech. Przeznaczony dla świata, oczywiście, mówiący „patrzcie, jesteśmy małżeństwem jak z obrazka, zgodnym i kochającym się” – Znaczy? Właściwie nie, ale będzie idealnym dodatkiem do naszego salonu, w sam raz, żeby zastąpić wazę – wyjaśniła i uniosła brew. Wydziedziczy, a w sumie proszę bardzo… - Jeśli to oznacza, że przestanie zawracać mi głowę, to sama jej to nawet mogę zasugerować – mruknęła. Cóż, była tak cięta na teściową, że niekoniecznie potraktowała słowa męża w kategorii żartu, prędzej już jako coś, czego realizację ujrzałaby aż nadto chętnie.
  Erik został obdarzony ciepłym, uprzejmym uśmiechem. Podziękowała gospodarzowi za słowa, stwierdziła też, że naprawdę nie ma za co dziękować, to drobiazg i zaszczyt, że może być częścią tak wspaniałej inicjatywy. W każdym razie, należało iść dalej, nie zajmować gospodarzom zbyt wiele czasu. I znów przystanąć, wszak nie mogła – i nie chciała – zignorować własnego brata.
  - Och, Elliott. Nie sądziłam, że będziesz – wyrzekła miękko, puszczając rękę męża, żeby oprzeć dłonie na moment na ramionach brata i cmoknąć go w policzek. Wyglądał… no cóż, jak ktoś, kto niedawno stracił żonę. O błoga nieświadomości… naprawdę dobrze, że nie znała kulisów śmierci Simone, zwłaszcza że naprawdę darzyła ją sympatią – I co u Nicholasa? – uzupełniła pytanie męża o samopoczucie. Dziecko jak dziecko, niewiele niby rozumiało, ale…

369/664
monkey business
Two sides of me can't agree
170 cm, gęste blond włosy, które nie są jej naturalnym kolorem i które rzadko bywają gładko uczesane to dwie rzeczy, które na pewno pierwsze rzucą się w oczy. Alice ma twarz pełną czy nawet pyzatą o regularnych, wyraźnych rysach. Jej oczy są szare, ciemne. Zwykle sprawia wrażenie osoby pogodnej i swobodnie czującej się w każdym miejscu. Ubrania nosi rożne, dopasowane do okazji - od tradycyjnych szat po ubrania mugoli.

Alice Selwyn
#33
06.11.2022, 22:28  ✶  
Wbrew pozorom Alice zdarzało się być pomocną i nawet nie stwarzać dodatkowych komplikacji swojej rodzinie, tak jak w obecnej chwili robiła znakomitą przykrywkę dla swojego starszego brata, który był przedstawicielem ich gałęzi Selwynów na balu. Jej braciszek miał się spotkać ze swoją, jak zawsze prawie, zamężną i mocno zazdrosną kochanką, więc młodsza siostra wchodząca z nim pod ramię nie wzbudzi nieodpowiednich emocji u żadnej ze stron. Odczekali złoty kwadrans po Sacharissie, na którą nieomal wpadli przez rezydencją. Istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że ich wspólna (w jakieś części) starsza siostra zainteresuje się ich obecnością, w końcu były ciekawsze ofiary. Na wszelki wypadek uskutecznią starą strategię ja w prawo, ty w lewo.
Gdy wokół gospodarzy rozluźniło się na tyle, aby odbyć rytualne powitanie i podziękowanie za możliwość wsparcia jakże szczytnego celu. Alice wzniosła się na wyżyny swojej etykiety, którą opanowała, jednak była raczej z tych wierzących, ale niepraktykujących konwenansów towarzyskich w każdym aspekcie swojego życia. Dygnęła lekko i pochwaliła piękny wystrój, po czym wraz z bratem przeszli w głąb sali. Leo wraz z niemierzalnym świstoklikiem, który mu załatwiła dzień wcześniej, już odbił w stronę tarasu i schadzki. Selwynówna zaczęła swoją odyseję przez obie sale do stołów z poczęstunkiem. Po drodze skinęła głową na powitanie kuzynkom i kuzynom, którzy również byli obecni na balu. Nie wyróżniała się w swojej dość prostej, bladozielonej sukni, która chyba była kostiumem Kordelii z "Króla Leara", jej matce zadrżała lekko powieka na jej widok. Garderobiana wspomniała, że musiałaby zaklęciem poszerzać sukienkę, gdyby ktoś nie oprzytomniał, że Persephona jest o trzy dekady za poważna na tę rolę. W głowie liczyła ile potrzebuje czasu, aby wraz z ciastem udać się na taras by już przypadkiem nie wpaść na brata albo siostrę.
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#34
06.11.2022, 23:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.11.2022, 23:37 przez William Lestrange.)  
W normalnych warunkach oddałby się swoim przyzwyczajeniom i po prostu zignorował całą tą szopkę. Pozwoliłby Eden wyprawiać tyrady, które wpuszczał jednym uchem, a drugim wypuszczał i poszedłby na bal nie martwiąc się przygotowaniem ani innymi związanymi z nimi kwestiami. Tym razem było inaczej. Przez ich, dość intensywną i owocująca w (zaskakująco!) pogodzenie się kłótnię postanowił trochę się za siebie zabrać, aby wypracować nowy, lepszy schemat działania ich relacji. Przynajmniej taki miał zamiar, jak wyjdzie w praktyce to sam Merlin nie wie.
Wybrał się do siostry, aby ta pomogła mu kupić sensowniejsze odzienie na cale to wydarzenie, ale swoim zwyczajem zostawił nowo kupione ubranie na szafce i nawet go nie otworzył czekając do ostatniej chwili, aby zorientować się, że nie jest wcale aż tak wprawiony w zakładaniu odświętnych garniturów jakby chciał. Przy trzeciej próbie dopasowania kamizelki pod marynarkę, spoglądając na zegar, którego wskazówki nieubłaganie pędziły do przodu, poddał się i poszedł do żony, aby oddać jej dowód swej kapitulacji w słowach 'pomocy'. 
Liczył się gest, prawda?
Ostatecznie skończył w ciemnych barwach dopasowanych do kreacji partnerki i mimo że nie wyglądał niechlujnie to też nienagannością nie mógł się popisać. Rozpiął górny guzik koszuli, aby mieć czym oddychać i wyciągnął chustkę z butonierki chowają ją w kieszeni, ale to już po drodze. Okulary miał schowane wewnątrz marynarki, przynajmniej tak mu się wydawało, ale zorientował się, że mógł je zostawić na szafce w sypialni kiedy już wyszli z domu.
- Nie przejmuj się, zajmę się sobą. - odparł tylko i postarał się nawet przy tym uśmiechnąć, ale wyszło mu koślawo, jak zawsze zresztą. Już na samym wejściu czuł się niesamowicie skrępowany, w pomieszczeniu było za dużo osób, głosów, kolorów. Wyłapał w tym wszystkim młodego chłopaka w kitlu i przekrzywił głowę, nawet uśmiechnął się do siebie chcąc wspomnieć o tym żonie, ale ta wydawała się spoglądać w innym kierunku. Co jeżeli Eden faktycznie odejdzie rozmawiać z kimś innym? Co ja wtedy ze sobą zrobię? Może zajmę się po prostu jedzeniem, w sumie nie jadłem niczego jeszcze dzisiaj, to fakt, całkowicie zapomniałem... , zaczął odpływać w świat swoich myśli, ale żona spojrzała na niego wyczekująco, tak samo zresztą jak dwójka gospodarzy.
William rozszerzył na chwilę oczy tylko po to, aby zamrugać.
- Ah, no tak, cześć, miło poznać. - było pierwszym, co opuściło jego usta, ale mógł wręcz poczuć, że dłoń blondynki zaciska się na jego ramieniu więc odchrząknął - Bardzo ładny dom. I w ogóle. Ozdoby. No. Dziękujemy za zaproszenie. - prawie się zapowietrzył jak skończył mówić, więc podziękował Eden w myślach, że odciągnęła go szybko na bok.
Zrobiło mu się gorąco ze stresu, więc, gdy jego towarzyszka, jak na razie, nie skomentowała prób przywitania się z Longbottomami.
- Widziałaś, że można jednak przyjść w kitlu? - zagadnął do niej, gdy zmierzali w kierunku, który wyznaczyła. William rozglądał się po urządzonej odświętnie rezydencji, ale nie miał zamiaru naciskać na podchodzenie do kogokolwiek, bo... prawdopodobnie mało osób tu znał poza swoją rodziną. Samo pytanie miało chyba być żartem, ale w wypadku Lestrange'a trudno było stwierdzić.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#35
06.11.2022, 23:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.11.2022, 03:04 przez Brenna Longbottom.)  

Ciąg dalszy witania gości przy wejściu



- Jestem pewna, że Thes dobrze się nią zajmie… i Erik, czuję twoje mordercze intencje. Oszczędzaj je na ten moment tego wieczoru, kiedy dam ci prawdziwe powody do tego, żebyś chciał mnie udusić – stwierdziła Brenna, dając bratu kuksańca. Nie, nie czytała mu w myślach, więc nie wyłapała tego morderczego spojrzenia, za to znała go na tyle dobrze, by przeczuwać, co kryło się pod tym przesłodkim uśmiechem.
Mógł sobie knuć dla niej sesję okładkową, ona doskonale wiedziała, że prasę to on zainteresuje bardziej… i knuła jeszcze gorsze rzeczy.
Ale to dla dobra magicznych sierotek i biednych dzieci, prawda? Poza tym jakoś później mu to wynagrodzi.
– Pierwszy, ale nie ostatni… – wymruczała tylko do Idy. Nie obserwowała jednak już dalszego przedstawienia, które zaserwowała Zeneida, zbyt zajęta innymi gośćmi.

Bladość Elliota, jego smutny uśmiech, sprawiały, że aż ściskało się jej serce. Na moment, wiedziona impulsem, pochwyciła jego dłoń, ściskając ją krótko, na co normalnie nie pozwoliłaby sobie wobec Malfoya. Nie umiała – nie chciała sobie wyobrazić – co takiego przeżywał.
I całe szczęście, dla nich obojga. Bo gdyby potrafiła, musiałaby go natychmiast zatrzymać do wyjaśnienia sprawy zamknięcia w Lecznicy Dusz doskonale zdrowej osoby i eksperymentów na jej umyśle…

Brenna do pewnego stopnia była zaprogramowana przez swoją rodzinę i wychowanie, a niektóre rzeczy leżały też w jej charakterze. Jednym z nich było staranie się, aby ludzie wokół czuli się dobrze - zwłaszcza, jeśli sama zaprosiła ich do swojego domu.
Nigdy nie pomyślałaby, że ktoś może jej tego zazdrościć. Ba, tak naprawdę nawet tutaj, stojąc otoczona wianuszkiem gości, ściskając kolejne ręce, wypowiadając imiona, uważała się chyba za postać tła, tą bohaterkę trzeciego planu z książki, której imienia nikt nie zapamięta: przygotowywała w końcu tylko scenę, wprowadzała na nią kolejnych aktorów, wypełniła salę postaciami stokroć barwniejszymi od niej, którzy dziś będą się bawić. I może wyjdą stąd znudzeni, może rozbawieni, a może zdarzą się jakieś dramaty.
Wyłapała uśmiech Astorii. Odpowiedziała uśmiechem, który tak często gościł na jej twarzy. Pewnie nawet ruszyłaby w jej stronę, ale ta już skierowała się w ślad za Alastorem, a do niej z kolei zbliżył się Atreus, kojarzony z Departamentu oraz Elaine.

- Cieszę się, że znaleźliście czas, żeby się pojawić – zapewniła Atreusa, a potem wyciągnęła dłoń ku Elaine, z namysłem przypatrując się jej twarzy. - Hm… Ravenclaw, prawda? – powiedziała w końcu, bo faktycznie, nie znały się szczególnie dobrze, ale Brenna była pewna, że widywała czasem pannę Delacour przy stole Krukonów za hogwarckich czasów. Była dwa czy trzy lata młodsza, więc nie miały ze sobą wielkiego kontaktu.

Puściła dłoń kobiety. Nie miała czasu chwilowo na bliższe zapoznawanie się – choć na pewno zamierzała potem kręcić się pośród gości, by upewnić się, że nikt nie czuje się samotny – bo już przyszło jej obrócić ku Seraphinie. Czy zaskakiwało ją, że kobieta przyleciała tu na abraksanie?
Niezbyt.
Takie zupełnie nieprzewidywalne zachowanie całkiem do Prewettówny pasowało. Brenna nawet uśmiechnęła się do siebie: może uda się jej potem wyjść na momencik na zewnątrz, żeby zerknąć na tego abraksana. Wrodzona ciekawość sprawiała, że po prostu nie mogła zmarnować takiej okazji.
- Nie wiem, czy cała beczka, ale spróbujemy zadbać o wiadro. Mam nadzieję, że znajdziesz na dzisiejszych licytacjach coś, co uznasz za warte uwagi.
W duchu miała pewne obawy, czy jeśli Prewettówna się nie znudzi, nie postanowi nieco… ubarwić imprezy. Nie dała jednak ich po sobie poznać.

Ashling obdarzyła szczególnie serdecznym uśmiechem. Mogła przeczuwać, że aurorka, podobnie jak Astoria, niekoniecznie będzie się czuć tutaj jak w ryba w wodzie. Odnotowała więc sobie w myślach, aby mieć na to baczenie i znaleźć ją później, by upewnić się, że kobieta nie stoi przypadkiem w kącie.
– Zrelaksuj się, zjedz coś dobrego i baw się dobrze. Wszystko jest pod kontrolą. Koniecznie spróbuj ciasteczek, są obłędne – zapewniła, nim Greyback znikła w tłumie.
Jeśli szło o Sacharissę, to ta była jedną z niewielu osób, które potrafiły Brennę przegadać. Longbottom otworzyła usta, by odpowiedzieć na ten monolog, nie dostała jednak szansy: oto Macmillan bowiem już biegła do Eden…
…ustępując miejsca Eden właśnie.
Brenna nie miała jednak okazji zastanawiać się nad tym, co to oznaczało, zbyt wielkie panowało zamieszanie.
Poza tym oto pierwszy raz tego wieczora miała pewien problem z powitaniem gości. Gdyby nie śmierć Simone, serdecznie uściskałaby Eden, tylko po to, aby zobaczyć, jak to zareaguje – jakie złośliwe słowa padną z jej ust? Zavaduje ją od razu? Spróbuje umknąć? Takie prowokacje jednak nie były czymś, co Brenna umiałaby zrobić komuś, w czyjej rodzinie wydarzyło się ostatnio tyle złego. To że Eden chciała ją obrażać od wejścia (choć trzeba przyznać, powstrzymała się w ostatniej chwili) nijak sytuacji nie odmieniało.
- O tak. Mamy tu nawet tlen pod ręką, gdyby trzeba było go podawać gościom – odparła bez mrugnięcia okiem, kiedy Lestrange skomplementowała jej brata. – Zastanawiałam się nad wystawieniem na licytację kolekcji jego zdjęć, ale to zostawimy na inną okazję, nie chciałabym wywołać zamieszek. Ciebie również bardzo miło poznać. Pięknie razem wyglądacie, więc Eden, chyba nie będę ci przynosić tego krzesła…
Na nagłe zamyślenie Lestrange zareagowała tylko skinieniem głowy. Nie wnikała w to, co je spowodowało.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
Nie zapomniała też oczywiście o Alice Selwyn, która pojawiła się u boku brata. Podziękowała im za to, że się pojawili i zapewniła, że są mile widziani.

Gdy strumyczek gości nieco zmalał, a część osób przejęła jej matka, Brenna zamierzała zakręcić się przy zejściu z piętra, by upewnić się, że Cedric wygląda jak należy i podziękować Dorze za szybką reakcję. A potem pochyliła się do ucha chłopaka, aby szepnąć:
- Pokazywałam fanty z licytacji Danny. Bardzo zachwyciła się pewnym wiktoriańskim pierścionkiem. Wydawała się oczarowana.
Niestety, nie mogła zostać długo – już bowiem przyszedł czas na oficjalne powitanie…

POWITANIE OFICJALNE - część dla wszystkich gości!!!



Po tym, jak Brenna przywitała jeśli nie każdego gościa, wchodzącego do posiadłości, to przynajmniej zdecydowaną większość z nich, a sala zaczęła powoli się zapełniać, panna Longbottom ruszyła na podwyższenie. Czy się denerwowała? Być może, chociaż na to nie wyglądało. Zwykle była osobą, która równie swobodnie czuła się w obskurnym pubie, jak na pałacowych salonach, a przynajmniej dobrze udawała, że tak właśnie jest.
Zatrudnieni kelnerzy roznosili tace, na których ustawiono kieliszki z szampanem. Na jednym ze stołów można było również znaleźć szampana oraz inne alkohole - przede wszystkim wino, chociaż dało się dostrzec również naczynie z ponczem, whisky oraz butelkę cydru, prawdopodobnie kupionego lub podarowanego przez Abottów.
- Panie i panowie! W imieniu rodziny Longbottomów serdecznie witamy i dziękujemy wam za przybycie oraz wsparcie dla naszej inicjatywy. Szczególne podziękowania należą się tym, którzy postanowili wesprzeć program magicznych stypendiów oraz schronisko poprzez podarowanie przedmiotów na licytację albo dotacje. Pełna lista ofiarodawców znajduje się przy wejściu do sali jadalnej - oświadczyła Brenna. Nie była nigdy najlepszym mówcą, ale nie miała teraz na szczęście nikogo do niczego przekonywać, a jedynie w ładnych słowach powiedzieć "dziękuję", "to nasi bohaterowie" i "bawcie się dobrze". Lista, o której mówiła, była odpowiednio wyeksponowaną tablicą z imionami i nazwiskami tych, którzy nie zażyczyli sobie, by ich darowizna pozostała anonimowa. Tak już działał ich świat: dla wielu osób głównym powodem wsparcia była chwała i splendor. A Brenna nie była dość naiwna, aby nie wiedzieć, że musi postarać się, aby ją uzyskali. - Mamy nadzieję, że będziecie dziś doskonale się bawić, a na licytacji znajdziecie coś, co okaże się wymarzonym prezentem dla was albo bliskich wam osób.
Umilkła. W dłoni trzymała kieliszek z szampanem, ale wzniesienie pierwszego toastu pozostawiła Erikowi, pozwalając, aby teraz to on przejął pałeczkę.


TLDR:
- Brenna i Erik nie stoją już przy wejściu, a wygłaszają oficjalne powitanie ze sceny. Zaraz będzie wznoszony pierwszy toast. Kelnerzy rozdają szampana, można go też znaleźć na stołach
Poza tym wcześniej:
- Erik: zapowiadam ci, że dziś zechcesz mnie udusić
- Elliot: ściskam twoją rękę
- Astoria - uśmiecham się
- Atreus i Elaine: witam was i pytam, czy dobrze pamiętam, że Elaine była ze mną w Hogwarcie i chodziła do Ravenclawu
- Seraphine: obiecuję spróbować skombinować whiskey dla wierzchowca i wyrażam nadzieję, że coś na licytacji cię zainteresuje
- Ashling: uśmiecham się serdecznie, życzę miłej zabawy, mam zamiar zerkać, czy nie trzeba cię potem znaleźć i wyciągnąć z kąta
- Sacharissa: nie daję rady nic powiedzieć, ale wysłuchuję twojego przywitania
- Eden i William: mówię, że pięknie wyglądacie i zgadzam się z Eden, że Erik to ładna dekoracja
- Alice: witam cię
- Cedric, Dora, Cecily: czatuję na was, żeby podziękować za ogarnięcie go, Cedricowi mówię, że Danny zachwycała się pierścionkiem.
Przypominam, że można zakładać prywatne wątki i mnie też o taki w razie czego prosić albo wołać o zaczepienie w jakiś sposób w tym temacie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Ma około 182 cm wzorstu, atletycznej sylwetki. Jego włosy są czarne, podkręcane, często zaczesywane do tyłu lub pozostawione same sobie. Twarz ma łagodną, ale opaloną wiatrem. Wyróżnia go przyjemna, oliwkowa cera, wyraźna oprawa równie ciemnych oczu i kilkudniowy zarost. Dłonie, raczej szorstkie, często poranione, lecz ciepłe w dotyku. Pachnie drewnem (świeżo ściętym lub palonym w kominku), skórzanymi wyrobami i czymś gorzkim, może lasem. W zachowaniu, można powiedzieć, dziwny. Bije od niego pewien rodzaj praktyczności i dystans. W postawie pewny siebie, może spięty?

Theseus Fletcher
#36
07.11.2022, 00:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.11.2022, 00:18 przez Theseus Fletcher.)  
Byłoby zbyt pięknie, gdyby mu się upiekło.

Nim się obrócił albo też zrobił jakikolwiek krok, trzymał już w dłoniach wygrzane i pachnące bardzo miło, rzeczy osobiste kobiety, którą przeprowadził przed chwilą przez symulację wstrząsów epileptycznych.

- Theseus… – urwał i wyciągnął dłonie instynktownie. Gdyby czymś w niego rzuciła pewnie złapałby to w locie. Łowcą był całkiem niezłym, towarzyszem na bal? Całkiem miernym. – Fletcher. – wypluł zaraz. Zdezorientowany, ale ku zdziwieniu pod dziwnym urokiem – zahipnotyzowany jej pewnością siebie i bezpardonowością, cofnął się o krok.

Aurorską odznakę obrócił w dłoniach, potem przeniósł z ręki do ręki, przytrzymując przy piersi. Z paczką papierosów – na widok której rozjaśniła mu się twarz – postąpił podobnie.

- Żadnej miotły? – rzucił do przyczyny swojej groteskowej frasobliwości. Dopóki tych rzeczy nie miał przy sobie dużo, mógł uwolnić jedną z rąk. Widząc jak Zeneida walczy z różdżką w ustach, powoli, niepewnie, wyciągnął rękę i chciał ją chwycić za grubszy koniec. W ostatniej chwili odchrząknął i odsunął dłoń. Zagubiony wcześniej instynkt samozachowawczy zadziałał, powstrzymawszy ich od niechybnej i być może dosłownej szarpaniny.

- Nie ma sprawy. – żachnął się. Nerwowość przechodziła mu jeszcze charakterystycznym dreszczem po lekko spoconych palcach, ale miał już zdecydowanie więcej animuszu w sobie. – Daj znać jakbyś potrzebowała, żeby ci coś potrzymać. – pokręcił głową, mogła już tego nie słyszeć. Ani wcale się tym nie przejąć. Tak jak mogła nie zauważyć, że zwinął jej z paczki jednego papierosa.

Ze skonsternowaną miną wrócił do Nory. Podał jej ramię i przeszli dalej, w kierunku stołów z poczęstunkiem. Nie tylko dlatego, że chciał coś zjeść – w zasadzie to nie był głodny, ale po prostu wolał odsunąć się na bezpieczną odległość od Brenny, chyboczącej się kobiety w zdecydowanie zbyt ciekawej kiecce oraz od jej partnera, którego sama Figg niszczyła chwilę temu wzrokiem. Udało mu się również dorwać szampana. Jeden kieliszek dla siebie, drugi dla Nory.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#37
07.11.2022, 00:47  ✶  
Patrick uśmiechał się trochę nieobecnie, słuchając wyjaśnień Mavelle. To nie tak, że miałby coś przeciwko towarzystwu Brenny dzisiejszego wieczoru, ale też wcale nie uważał go za jakąś szczególną, obligatoryjną konieczność. Może gdyby był powiązany więzami krwi z Longbottomami, czułby się w jakimś obowiązku by spędzić z nimi trochę czasu, ale nie był. Nie był nawet ich bliskim przyjacielem. Po prostu pracowali razem. A Longbottomowie mieli dzisiaj na swoich głowach licytację charytatywną, sprawę o wiele ważniejszą od wymiany kolejnych grzeczności, tym razem akurat z nim.
- No ba – podsumował mało elokwentnie.
Gdyby Steward był w tym momencie dryfującym samotnie okrętem, jego portem okazałby się stół, na którym ustawiono alkohole. I byłby to port szczęśliwy, przy którym mógłby zacumować na dłużej. Skrzywił się trochę na wzmiankę o Czarownicy. Jakkolwiek wiedział, że Mavelle próbowała być miła, zbyt wiele zależało od jego anonimowości by mógł ją ot tak utracić.
- Pozostawię tę niekłamaną przyjemność Erikowi. Jako prowadzący licytację i współorganizator całego przedsięwzięcia ma pierwszeństwo – zażartował.
Perspektywa wyjścia na taras z kieliszkiem w ręku wydała mu się nagle całkiem kuszącą. Ale też wiedział, że gdyby w tym momencie zaciągnął tam pannę Bones okazałoby się to bardzo nie na miejscu.
Z malującym się na twarzy zaciekawieniem obserwował zbliżającą się do nich Seraphine Prewett. W myślach przyznał, że wyglądała naprawdę efektownie. Wydawało mu się również, że skądś ją kojarzył. Może z Hogwartu? Gdy przemówiła, mimowolnie zapatrzył się na jej srebrny naszyjnik a potem odwrócił wzrok ku Mavelle wspominającej o licytacji.
- Cóż, jak bardzo będzie ciekawy to się jeszcze okaże – zauważył. – Napije się pani szampana? – zapytał Seraphine. – A Ty, Mav?
Zaraz po swoich słowach, zamierzał zgarnąć od krążącego w pobliżu kelnera wspomniany alkohol i obdzielić nim obie kobiety (jeśli chciały) i siebie samego.
- O, chyba się zaczyna – dodał jeszcze, gdy Brenna zaczęła przemawiać.
Gambit Królowej
I'm not calling you a liar, just don't lie to me
Elegancka i wysublimowana panna, która zręcznie przemyka przez ulice, ubrana w biel, która stała się niemal jej symbolem (ewentualnie okraszona czerwonymi dodatkami). Czasami znajduje się w miejscach, gdzie przebywać kobietom z dobrego domu nie wypada, ale Prewettci nigdy nie mieli zbyt wielu poszanowania dla zasad i konwenansów. Przeciętnego wzrostu (160 cm) pachnąca drzewem sandałowym i lawendą. Długie, rude włosy chętnie spina w kunsztowne fryzury.

Seraphina Prewett
#38
07.11.2022, 01:59  ✶  
Uśmiechnęła się, nie chcą już komentować smętnego faktu jednego wiaderka dla konia, który mógłby zabić kogoś jednym kichnięciem, nie miała jednak zamiaru mówić nic na głos. Jeżeli potem ktoś miał zamiar się wymknąć i obejrzeć abraksana z bliska, również nie miała nic przeciwko temu, wiedząc, że ciekawość w jej wypadku również by ją zawiodła na takie wydarzenie, zwłaszcza gdyby na przykład ktoś przyleciał na smoku. Mało wykonalne, ale może jednak, prawda? Uśmiechnęła się jeszcze, wiedząc, że najpewniej przeszkadza teraz tym, u których zawitała, ale niestety, nie było w jej stylu, aby jakkolwiek się temu poświęcać. Bywało, niestety, że w całej sytuacji ze swoją pamięcią całkowicie skupiała się na sobie, ale to niemal jak włączenie jedynie przetrwania – nie martwiła się w takich wypadkach o nikogo innego.
- Zamierzacie wziąć udział w jakiejś z licytacji? – Ona na pewno, z jednej strony tylko po to, aby podbić czyjąś cenę, mogąc sobie pozwolić na wydawanie sporych sum, mogła więc nawet poświecić się nawet na więcej niż jednej akcji. Chociaż miała nadzieję, że poza jej podarunkami, będzie coś, co ją zaciekawi, bo smutno byłoby wyjść stąd z pustymi rękoma. I Brenna miała również absolutną rację – jeżeli zacznie się nudzić, groziło to sporą katastrofą. I w tym wypadku raczej nie z tych pozytywnych.
Spojrzała jeszcze po znajdujących się dookoła, zaciekawiona, czy zobaczy jakieś znajome twarze, uśmiechając się kiedy zobaczyła ludzi, których z jednej strony się nie spodziewała, z drugiej chyba właśnie powinna, bo przecież pokazać się w towarzystwie zawsze potrzebowali. Trochę jak ona.
- Mam nadzieję, że ktoś wylicytuje wejście do kasyna, przydałaby się jakaś nowa twarz. – Albo, żeby ktoś mógł w końcu przyjść i pokazać innym, jak się gra, bo ile można było to robić samemu. Spojrzenie przeciągnęła najpierw na Mavelle, unosząc lekko dłoń i przykładając palec do ust. – Gryfonka, jeden rocznik, bo miałaś urodziny zbyt późno, aby iść wraz z nimi, więc chodziłyśmy razem. – Następnie wzrokiem uciekła do Patricka. – Krukon, starszy o trzy lata. Z tego, co słyszałam, o wiele lepiej ci szło na egzaminach niż podczas samej nauki. – Uśmiechnęła się jeszcze, tym bardziej, ze właśnie podszedł kelner z tacą, na której trzymał kieliszki szampana.
- Jest może gin z dubbonetem? Albo rieslieng? – Oczywiście musiała spytać, ale roznoszący alkohole mężczyzna nie skończył nawet otwierać ust, kiedy machnęła ręką. – Nieważne w sumie, wystarczy szampan, dziękuję. – Podziękowanie skierowała zarówno w stronę biednego człowieka, który trzymał tacę, jak i Patricka, który zdecydował się podać im alkohol.
- Byle nie pani, na to jeszcze będę mieć wiele lat swojego życia. Seraphina, Sera, jakkolwiek jak się podoba, ale nie pani, błagam. Czy ktoś da się potem porwać do tańca? – Nie mogła w końcu przestać tak całego przyjęcia i jedynie rozmawiać, coś musiało się zadziać. A to czy zatańczy z Mavelle, czy z Patrickiem, cóż…wszystko brzmiało dobrze.
Pomachała jeszcze do Alice, ale nie podchodziła do niej, bo miały zacząć się przemowy, zamilkła więc, wahając jeszcze szampana, aby wywnioskować coś z zapachu.
The Healing Light
some superheroes
wear a white coat
Przystojny, wysoki (180 centymetrów wzrostu), trochę wychudzony uzdrowiciel o łagodnym usposobieniu. Nieśmiały, trochę za cichy, ale bardzo sympatyczny. Widać po nim od razu, że zdecydowanie za dużo czasu spędza w zaciszu swojej pracowni alchemicznej, ale pomimo kilku dziwactw wplecionych tu i ówdzie, wzbudza sympatię i szacunek. W pracy nosi szpitalny fartuch. Poza pracą również ubiera się w jasne kolory.

Cedric Lupin
#39
07.11.2022, 02:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.11.2022, 02:24 przez Cedric Lupin.)  
Zmierzając w stronę Brenny, zaczął się nieco rozglądać po zebranych już gościach. Dostrzegł Alastora Moody'ego, którego znał z widzenia z organizacji, do której nie tak dawno dołączył, ale bał się do niego pomachać. Głównie dlatego, że mężczyzna napawał go sporą dawką niepokoju. Biła od niego aura, która wprawiała Lupina w niepokój. Czuł, że zdecydowanie nie chce mu podpaść. Nawet gdy wcale nie wyglądał groźnie. Znajdował się na tyle blisko Longbottomów, że czuł pewną obawę przed podejściem. Nawet się zatrzymał i w tym właśnie momencie dostrzegł znajomą twarz, która sprawiła, że na jego twarzy odruchowo wysunął się szeroki uśmiech, od ucha do ucha. Dora! Przyjaciółka jeszcze z czasów dzieciństwa, którą poznał właśnie tutaj, w tej posiadłości. Początkowo czuł wobec niej pewien dystans, ale dość szybko przerodziło się to w sympatię. Z pewnością pomogły w tym wspólne pasje do roślin oraz eliksirów, które sprawiały, że mieli o czym rozmawiać. Nie raz i nie dwa przegadali całe popołudnia, dywagując na temat ulubionych krzewów czy też mikstur, które chcieliby w przyszłości uwarzyć. Podobnie jak on, chciała pomagać innym. W jaki sposób miałby jej nie lubić?
Idąc w jej stronę, zorientował się, jak dużo czasu minęło od ich ostatniej rozmowy. Zmartwiłoby go to, gdyby nie fakt, że właśnie mieli to nadrobić. Tak, zdecydowanie musiał tutaj częściej wpadać, przynajmniej na kilka godzin. Było tutaj zbyt wielu znajomych, z którymi tak rzadko przebywał. Pytanie jednak, czy znajdzie na tyle czasu. Praca w szpitalu była bardzo wymagająca, szczególnie w ostatnim okresie.
Żałował, że nie dziewczyna nie pracuje już w Mungu. Bardzo pozytywnie wspominał dyżury, które z nią pełnił. Miła, roześmiana, zawsze śpiesząca z pomocą. Ciężko powiedzieć, kto lubił ją bardziej. On, czy pacjenci.
Otworzył usta, chcąc się przywitać, ale Dora była pierwsza, a jej słowa sprawiły, że całkowicie zgłupiał. Nie? O co jej chodziło? Z czym się tak bardzo stanowczo nie zgadzała?
Gdy wspomniała o Danny, sam rozejrzał się po tłumie, ale jej nie dostrzegł, także wrócił do aktualnej rozmówczyni.
— Umówiliśmy się, że spotkamy się tutaj. Musiałem zostać dłużej w pracy i... — zaczął, ale nie dokończył, pogoniony w stronę schodów, którymi ruszył na piętro. Gdy już się tam znaleźli, rzucił jej zagubione, pytające spojrzenie, które jedynie się pogłębiło, gdy wspomniała o Brennie. Otworzył usta, chcąc o to spytać, ale nagle pobladł, gdyż do głowy przyszła mu bardzo nieprzyjemna myśl. Czyżby wszyscy już wiedzieli, że zwymiotował na tutejsze rośliny? Gorzej, czyżby Dora się dowiedziała i miała zamiar skopać mu tyłek za ten brak szacunku do roślin?
Mimowolnie lekko się skulił, ale jej kolejne słowa przyniosły odpowiedzi, które nieco go uspokoiły, ale jednocześnie wprowadziły w stan jeszcze większego zdumienia. Gdy wspomniała o tym, że ma się przebrać, jego wzrok w końcu wylądował na stroju, a to przyniosło mu wszystkie odpowiedzi, których potrzebował.
— Och. — Tylko tyle wyrwało się z jego ust, wciąż bowiem przetrawiał całe to zajście. Jakim cudem zapomniał o stroju?
Cholera, zostawił go w Mungu!
— Ja... naprawdę przepraszam... — zaczął się nieporadnie tłumaczyć, ale nim zdążył ubrać myśli w sensowne słowa, przez drzwi wparadowała ostatnia osoba, którą chciał teraz zobaczyć, Cecily. Wiedział, co go teraz czeka. Zdawał sobie również sprawę z tego, że nie było sposobu, aby tego uniknąć.
Po prostu zwiesił głowę w dół i wysłuchał całego jej kazania. I chociaż próbował coś bąknąć w swojej obronie, ale ostatecznie zrezygnował. Nie było sensu kłócić się z siostrą, szczególnie w sytuacji takiej jak ta. Ostatecznie jedynie westchnął, po czym zaczął się przebierać. Zdjąwszy z siebie kitel, zerknął na siostrę, wzrokiem sugerując, żeby się odwróciła. Oczywiście, że tego nie zrobiła. Przynajmniej tyle, że Dora miała na tyle przyzwoitości, żeby nie kopać leżącego i się odwróciła.
Zrezygnowany zdjął koszulkę, po czym założył na siebie koszulę. Nie chciał zostać w samych bokserkach, bo to tak, jakby był praktycznie nago.
Po górze przyszedł czas na spodnie, które z lekkim potknięciem, skończyło się prawie wylądowaniem twarzą na podłodze, ubrał się w nowy strój, zapewne Erika.
— No dobra no, poprawiam — odburknął, poprawiając lekko strój. — ...jadłem — skłamał po krótkiej chwili i chociaż miał nadzieję, że jego kłamstwo przejdzie, czuł, że ta przerwa w wypowiedzi mogła go zdradzić. Zaraz jednak zapomniał o tym problemie, gdy Cecily nagle zadała to jedno pytanie, którego chciałby uniknąć.
Zerknął na nią niepewnie, utrzymując kontakt przez kilkanaście sekund. Liczył, że zrezygnuje z tego pytania, ale nie zanosiło się, aby miało się tak stać.
— ...tak, po teleportacji. Krzywo stanąłem i zakręciło mi się w głowie. To tyle, okey? — odpowiedział cicho, wbijając wzrok w buty, o których zupełnie zapomniał. Szybko rozwiązał sznurówki i je zdjął, wymieniając na nowe, zdecydowanie lepsze. I chociaż starał się to ukryć, Cecylka z pewnością mogła zobaczyć, że ma skarpetki w małe hipogryfy. Co gorsza, jedna z nich miała sporą dziurę na pięcie. Zdecydowanie nie były to czasy ich świetności.
Odczekał jeszcze chwilę, po czym się wyprostował i zerknął na obie kobiety.
— No dobra... to skoro już się przebrałem, wrócimy na dół? Proszę — rzucił, wzrok kierując w stronę Dory, mając nadzieję, że go poprze.
Poczuł ogromną ulgę, gdy się zgodziła, po czym szybko wyminął siostrę i niemal wyskoczył z pokoju. Wszystko, byle tylko umknąć tej napiętej atmosferze. Zatrzymał się jednak przy schodach i odwrócił, aby na nią poczekać. Nie chciał ryzykować, że uzna, że ucieka i zacznie go gonić po całej sali.
— Ładnie wyglądacie — rzucił nagle, posyłając im ciepły, choć wciąż niepewny uśmiech.
Gówniara z miotełką
She had a mischievous smile, curious heart and an affinity for running wild.
Heather mierzy 160 cm wzrostu. Jest bardzo wysportowana, od dzieciaka bowiem lata na miotle, do tego zawodowo grała w quidditcha. Włosy ma rude, krótkie, nie do końca równo obcięte - gdyż obcinał je Charlie po tym, jak większość spłonęła podczas Beltane. Twarz okrągłą, obsypaną piegami, oczy niebieskie, czają się w nich iskry zwiastujące kolejny głupi pomysł, który chce zrealizować. Porusza się szybko, pewnie. Ubiera się głównie w sportowe rzeczy, ceni sobie wygodę. Głos ma wysoki, piskliwy - szczególnie, kiedy się denerwuje. Pachnie malinami.

Heather Wood
#40
07.11.2022, 09:50  ✶  
Może i była już raczej spadającą gwiazdą, wszak wyleciała z Harpii, jednak nie przeszkadzało jej to w brylowaniu na salonach. Kiedy dostała zaproszenie od Brenny ucieszyła się ogromnie! Uwielbiała bale, choć średnio pasowało to do jej codziennego stylu bycia. Raz na jakiś czas całkiem przyjemnie było ubrać jakąś elegancką kieckę i pokazać się na czerwonym dywanie. Oczywiście nie mogła pojawić się sama, no bo jak to tak, nie wypada! Na całe szczęście podczas lat nauki w Hogwarcie udało jej się zebrać całkiem spore grono znajomych.
Nie zwlekała długo, jeszcze by ktoś jej odbił partnera! Wysłała list do Camerona, wiedziała że jej nie odmówi! Nie miałby sumienia, a ona zamierzała z tego skorzystać. Chętnie zaprosiłaby i Charlesa, jednak zdawała sobie sprawę, że nie mógł pojawiać się na takich wydarzeniach z racji na swoje poglądy, jego rodzina mogła chcieć się go pozbyć.
Oczywiście pamiętała o tym, że na takie imprezy wypadało się spóźnić. Musiała zrobić wielkie wejście. Pojawili się przed drzwiami rezydencji dłuższą chwilę po godzinie rozpoczęcia balu. Heather poprawiła jeszcze krawat Camerona, żeby upewnić się, że wygląda dobrze, wszak na pewno czekała ich pełna sesja zdjęciowa. Jej fani na pewno byli ciekawi, z kim się teraz spotyka. Nie musieli wiedzieć, że Cameron to tylko przyjaciel. Przystanęła z mężczyzną u boku i pozwoliła się sfotografować z każdej strony. Sukienka, którą wybrała na ten wieczór była dosyć kusa, odsłaniała zbyt wiele, a do tego wszystkiego błyszczała. Wiedziała, że na pewno będzie zauważona, a na tym jej zależało.
Po sesji zdjęciowej udała się z Cameronem w poszukiwanie gospodarzy, wypadałoby się przywitać. - Mam nadzieję, że dobrze się bawisz.- szepnęła jeszcze do swojego towarzysza. Zauważyła, że są chyba trochę bardziej spóźnieni niż się jej wydawało, bo Brenna stała na środku i zaczynała mówić. Wzięła dwie lampki szampana, jedną wręczyła swojemu towarzyszowi, drugą trzymała w ręce i pociągnęła go za rękę do pierwszego rzędu. Musieli mieć dobry widok na jej zawodową partnerkę. Uśmiechnęła się do Brenny, kiedy ta wygłaszała swoją mowę. - Mam zamiar wylicytować dzisiaj dużo fantów.- powiedziała jeszcze do przyjaciela - i liczę, że mi w tym pomożesz.- w końcu cel był szczytny.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (3094), Mavelle Bones (3484), Ida Moody (1164), Eunice Malfoy (2522), Seraphina Prewett (2184), Eden Lestrange (5095), Brenna Longbottom (8058), Erik Longbottom (8260), Geraldine Yaxley (2258), Theseus Fletcher (2972), Astoria Trelawney (1907), Elliott Malfoy (5617), Atreus Bulstrode (3450), Cedric Lupin (2390), Perseus Black (3051), Nora Figg (3374), Florence Bulstrode (2912), Heather Wood (5034), William Lestrange (3689), Sacharissa Macmillan (296), Loretta Lestrange (482), Adelard Longbottom (481), Giovanni Urquart (1989), Martin Crouch (428), Alice Selwyn (2765), Dora Crawford (2816), Patrick Steward (3034), Elaine Delacour (1971), Bard Beedle (4524), Cameron Lupin (6169), Fernah Slughorn (1916), Daisy Lockhart (3642)


Strony (21): « Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 21 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa