Za dużo ludzi. Za dużo spojrzeń. Za dużo niezręcznych uśmiechów posłanych mu przez osoby, które zauważyły tutaj jego obecność, a nie powinny, jeżeli zamierzał dalej się ukrywać. Na tym przyjęciu zabrakło już chyba tylko samej Fontaine, skoro gdzieś pomiędzy gośćmi dostrzegł nawet pieprzoną Maeve. Kto jeszcze? Serio, kto jeszcze? Rozdał ostatnie drinki z trzymanej przez siebie tacy, z absolutnym brakiem emocji obserwował, jak czyjaś ciotka zamienia się w kapibarę, a wszyscy wokół zanoszą się śmiechem bogaczy. Nagle poczuł się jak człowiek noszący kije na polu golfowym. Kiedy myślał, że gorzej już być nie może, dostrzegł w oddali Perseusa i naprawdę mocno zawahał się, czy w tym stanie miał siłę na cokolwiek innego niż przydzwonienie mu w cymbał trzymaną w rękach, metalową tacą. Wtedy też dotarło do niego, jak bardzo był zmęczony. Ile godzin to już trwało? Musiał mówić dużo, uśmiechać się, przepraszać, uważać na dobierane w losowych sytuacjach słowa, chociaż był kimś potrafiącym używać kurwy zamiast przecinka.
Dusił się.
Przebywanie w takich sytuacjach nie było aż tak ciężkie, kiedy miał przy sobie kogoś, dla kogo warto było się do tego zmuszać. Ale cholera, dzisiaj osoba, dla której ubrał się w koszulę zapinaną pod samą szyję... wzięła ślub. I nie miała jak porozmawiać z nim otwarcie. Liczył na to, że uda im się dziś wieczorem spotkać w miejscu, gdzie nikt nie przeszkodzi im w napiciu się razem z kieliszków i przyjacielskim uścisku, z drugiej strony był tutaj jak obca materia - czegokolwiek sobie w myślach nie życzył, wydawało mu się, że to zbyt wiele. Tak, jego ostatnie dni... nie były zbyt dobre. Wiedział już, że potrzebuje w najbliższym czasie przerwy na papierosa, ale teraz zdecydował się na ucieczkę do ogrodu, gdzie odbywać się miały cyrkowe występy. Zgrabnie przeszedł tam tak, żeby wyminąć pana młodego, zanim zrzyga mu się ze stresu na buty w dzień jego wesela i dał swojej twarzy skąpać się w blasku buchającego ognia.
Oczywiście, że dał się przyciągnąć Alexandrowi, zamiast uciec gdzieś, gdzie mógłby odpocząć od tego całego stresu. Przyznawał to z bardzo ciężkim sercem, ale cholernie się go bał. Wszystko, co mógł mu powiedzieć, miało szansę stać się ostatecznym wyrokiem dla tego, co ich łączyło. Nie miał pojęcia, co miałby ze sobą zrobić. Starszy Bell zadał mu pytanie jak miałby przejść do porządku dziennego z tym, że Flynn nie kochał tylko jego. Flynnowi wyobrażenie sobie tego scenariusza przychodziło o wiele łatwiej niż przejście do porządku dziennego z odrzuceniem, z... koncepcją mieszkania w osobnym wozie albo poza cyrkiem.
- Patrzę - odpowiedział mu, cichutko, niemal niesłyszalnie przy tylu dźwiękach dochodzących do nich z każdej możliwej strony. Ale co miał powiedzieć? Niepewnie oderwał od niego spojrzenie, tylko na chwilę, próbował znaleźć cokolwiek, czego mógłby użyć do rozpoczęcia rozmowy niedotyczącej ich samych. Jeżeli to miał być koniec - oto i on - zamierzał przeciągać to tak długo jak to tylko możliwe, zanim zacznie ujadać jak kopnięty pies. - N-niebo jest dzisiaj piękne - zauważył. I faktycznie, niebo nad Oxfordshire, przynajmniej w tej chwili, nie przejmowało się prognozami pogody. Obsypane morzem gwiazd przypominało mu opowieści Perseusa o pochodzeniu z rodziny astronomów.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.