Bębny zagrzmiały, ludzie się śmiali, a niedługo później muzyka zabrzmiała fałszem… zaczął się chaos. Ludzie biegali, krzyczeli, zaklęcia latały, a dziwne czerwone światła… zapłonęły.
- Nie, nic – odpowiedziała Patrickowi, na którego wpadła po drodze, kiedy zaczął się największy kocioł. Poczuła ulgę, że jemu i Mavelle, która się do nich dopchała, nic nie jest. Ta dwójka nie wyglądała na zagubioną, ale Victoria, nie wiedziała zbyt wiele z tego, co działo się dookoła. Rozumiała jednak, że działo się coś złego i że to sprawka czarnoksiężników. Może nawet samego Voldemorta. Kiwnęła głową i ruszyła biegiem za Patrickiem, który wskazał kierunek na to jedyne światło, które zdawało się być krzywo ustawione.
Nie należała do Zakonu Feniksa, nie wiedziała nawet o jego istnieniu, ale przede wszystkim była aurorem. W ten zawód wkalkulowane było ryzyko, z którym Victoria po prostu się liczyła. Jasne, że nie chciała umierać. Jasne, że miała mnóstwo planów, ale teraz, pośród tych wszystkich krzyków, zupełnie nie myślała o przyszłości i o jutrze. Myślała o tym, że ma zadanie do zrobienia.
- Nie mam pojęcia – odparła na to retoryczne pytanie może niepotrzebnie i rozejrzała się szybko dookoła, by upewnić się, że nikt nie próbuje ich zaatakować, albo że nikt nie próbuje na nich wpaść – jeśli ktoś chciałby ich zaatakować, to Victoria będzie próbowała osłonić siebie, Patricka bądź Mavelle (zależnie na kogo będzie leciało wrogie zaklęcie) magiczną tarczą.
- Poczekaj. Spróbuję może to rozproszyć – rzuciła do Patricka i zamachnęła się ręką dzierżącą różdżkę, chcąc spróbować zaklęciem rozproszyć jakąkolwiek magię generował świecący obiekt – nie miała pojęcia jak działał, ale było dla niej jasne, że to była jakaś silna magia. Niezależnie od efektu, Victoria rozejrzała się znowu, by się upewnić, że są bezpieczni i móc w razie czego zareagować.
Rozproszenie magii na obiekt (dwie próby):
Sukces!
Akcja nieudana
Ewentualne rozproszenie jako magiczna tarcza na siebie/Patricka/Mavelle:
Sukces!
Ekwipunek: mam różdżkę xd