• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]

[Jesień 72, 30.09 Ekstaza Merlina - impreza towarzyska]
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#21
15.08.2025, 23:06  ✶  

Yaxley miała świadomość, że od czasu do czasu warto było pokazać się w niektórych miejscach. Nie należała do pasjonatów sztuki, nigdy nie była ona jej szczególnie bliska, raczej nie rozumiała tych ukrytych przekazów, była całkiem prostym człowiekiem, który stawiał na nieco inne dziedziny, jednak znaleźli się tego wieczoru w teatrze wraz z Ambroisem.

Szła z nim pod rękę, uśmiechając się do siebie, wystarczyło, że znajdował się obok, bez różnicy, gdzie spędzali czas i co mieli razem robić. Wypadało wesprzeć galeonami potrzebujących, wiedziała, że to dobrze wygląda. Jako, że zależało jej na tym, jak widziana była jej rodzina, znalazła się tutaj jako ich reprezentantka, od dawna to ona zaznaczała ich obecność na podobnych wydarzeniach.

- Nie mam pojęcia, co będziemy oglądać. Mam nadzieję, że szybko przejdziemy do bankietu, może spotkamy kogoś znajomego. - Mruknęła cicho Ambroisowi na ucho, tak, żeby tylko on mógł to usłyszeć.

Zmierzali powoli w stronę loży, gdzie mieli swoje miejsca. W końcu udało im się tam dotrzeć, rozsiadła się całkiem wygodnie. Złapała mężczyznę za rękę, gdy usiadła, nie zamierzała jej opuszczać.

Wyglądali dzisiaj całkiem elegancko, dla Roisa to nie było niczym nietypowym, jeśli jednak o nią chodzi... bardzo rzadko można było zobaczyć Geraldine w sukience, to był jeden z tych wyjątkowych momentów. Na co dzień biegała w skórzanych spodniach i męskich koszulach, zaś dzisiaj, dzisiaj widać było, że poświęciła doborze kreacji dosyć sporo czasu.

Rozejrzała się wokół, próbując dostrzec jakieś znajome twarze, miała wrażenie, że gdzieś w tłumie mignął jej Erik, ale nie widziała go obok, musiał siedzieć dalej od nich, szkoda, bo przecież zdarzyło im się już razem kiedyś uczestniczyć w podobnym wydarzeniu, uciekli wtedy w trakcie spektaklu, zamiast oglądać przedstawienie to sprawdzali jakość przekąsek, która była dostępna.

Nie piła szampana, chociaż miała wielką ochotę po niego sięgnąć, jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Światła zaczęły gasnąć, chyba zaraz się zacznie. - No to zaczynamy. - Powiedziała cicho, nie, żeby szczególnie ją to obchodziło, ale był to chyba moment, w którym powinna się zamknąć i nie przeszkadzać ludziom podczas ich pracy.

Geraldine spoglądała na scenę co jakiś czas, była bardziej zainteresowana swoim towarzyszem, niż tym, co się tam działo. Jedyne, co faktycznie zapadło jej w pamięć to bicz. - Kurde, nie wpadłabym na to, żeby można go do tego używać. - Rzuciła cicho do Ambroisa. Nie dało się ukryć, że nie była szczególnie górnolotna, nie przemawiały do niej te wszystkie artystyczne przenośnie. Yaxleyówna była naprawdę topornym człowiekiem, nie było w niej za grosz zrozumienia dla artystów.

- Myślisz, że długo jeszcze, zrobiłam się głodna... - Zaczynała powoli się wiercić na swoim siedzeniu, nie lubiła siedzieć bezczynnie, zdecydowanie wolałaby być gdzieś indziej, ale jednak starała się po sobie tego nie pokazywać. Musieli odbębnić swoje.

Nie myślała o przedstawieniu, raczej tylko i wyłącznie o menu, które znajdą na bankiecie. To był zawsze jej ulubiony punkt podobnych wydarzeń.

jebać gobliny soł macz

he is – an a b y s s

Zielono-niebieskie bystre tęczówki spoglądają na otaczający go świat z rezerwą, chociaż gdzieś głęboko można dostrzec błysk, który towarzyszył im nieustannie jeszcze kilka lat temu. Przeważnie porusza się o lasce – bez niej kuleje – ciągnie protezę za sobą, bo ta na zawsze pozostanie obca. Jest wysoki (191 centymetrów wzrostu) oraz postawny, a szerokie barki dalej przypominają te należące do doświadczonego w boju pałkarza. Mówi spokojnie; nigdy nie podniesie na swego rozmówce głosu. Jego ubiór jest do bólu praktyczny i zwyczajny, a palce, oprócz sygnetu rodowego nie przyozdabia biżuteria. Pachnie pergaminem, dymem żarzącego się w pracowni ognia i miętą.

Caius Burke
#22
16.08.2025, 00:58  ✶  

Swe zniesmaczenie usilnie maskował za kurtyną zupełnej obojętności, bo nie należał do osób, które swe uczucia okazywały otwarcie. Zresztą tak nie wypadało, a to, że wypada było jednym z głównych powodów dla których pojawił się na premierze przedstawienia. Czuł, że marnuje kolejny wieczór, który mógł poświęcić na pracę na przykład albo czytanie, ale obowiązki płynące z bycia najstarszym synem były ważniejsze niż wewnętrzne mrzonki Burke.

Nie widział sensu w tego typu spędach, a już szczególnie, kiedy odbywały się zaraz po tragicznych dla wielu czystokrwistych rodzin skutkach. I czemu to miało świadczyć, że sztuka potrafi nieść ukojenie? Wolne żarty. Caius pozostawał niespokojny od czasu Spalonej Nocy i nawet balet w wykonaniu pięćdziesięciu pięknych tancerek odzianych jednie w muślin i świecidełka nie byłyby w stanie odwrócić jego uwagi od wszystkiego co się ostatnio działo. Widok osób na najwyższych stanowiskach również go nie zdziwił, bo takie działanie jak najbardziej pasowało mu do głów z Ministerstwa. Zaszczycić swą obecnością liberalną szmirę i ogłosić na ramach poczytnego pismaka, że wszystko jest dobrze i nie ma się czym martwić – sprawa odhaczona, plasterek na jątrzącą się ranę naklejony, proszę państwa, proszę spać spokojnie.

Widok panny Longbottom u boku Atreusa również trochę go raził, bo co to, nie było w towarzystwie osób bardziej... odpowiednich? Takich odrobinę bardziej neutralnych, takich, które nie wzbudzały wśród ludzi, w których obecności często się obracali mieszanych uczuć. W tamtej chwili to nawet cieszył się, że przyszedł tam sam, bo z dwojga złego lepszym było towarzystwo jego laski, na której opierał ciężar swego ciała i ciągle pełnej szklanki dobrego alkoholu niż nadgorliwej i szlamolubnej pani detektyw. Zmartwił się na chwilę, bo może to z powodu tragedii, jaka dotknęła jego przyjaciela ten nietypowy dobór towarzystwa, nie potrafił wyobrazić sobie bardziej logicznego wytłumaczenia niż to, że Bulstrode po prostu na głowę siadło od czasu śmierci siostry. No, ale w takim przypadku to lepiej byłoby się udać do Lecznicy Dusz niż bratać z kimś podobnym Brennie. Lestrange na szczęście nie zaskoczył go doborem swej partnerki, bo jakby i Louvain pojawił się tam z kimś pokroju czarownicy to Caius najprawdopodobniej całkowicie by się załamał, i po prostu wykonał skok przez barierkę, gdzieś w głąb siedzącej pod nimi widowni. To by dopiero było widowisko.

Sztuka skończyła się na szczęście dość szybko i męki nastał kres. Prawie westchnął z ulgą na sam koniec, gdy już kurtyna opadła, zaklaskał kilka razy, ale to dlatego, że był uprzejmy, no i może trochę podobała mu się scenografia oraz muzyka, wijące się na scenie tancerki, ale też gra głównego bohatera. Najgorsze było to biczowanie; wydawało mu się dość kiczowate i zupełnie niepotrzebne, bo kto to widział żeby wielki Merlin, jeden z największych czarowników jacy stąpali po ziemi, tak w jakiejkolwiek sytuacji stękał. No, ale sztuka była sztuką i możliwe było, że jest ignorantem i się na tym po prostu nie zna. Najbardziej podobał mu się jednak widok niektórych widzów, których twarze wygiął wyraz poruszenia; ktoś wstał i klaskał, ktoś inny być może uronił kilka łez, a on, on miał ochotę się śmiać. Najwyraźniej nie tylko Atreus postradał zmysły. Na szczęście bankiet był już blisko, tak bardzo chciał się napić.



Ah, there he is.
That motherfucker.
What a tool.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#23
16.08.2025, 01:44  ✶  
Czas, w jakim wszystkim artystom i osobom odpowiedzialnym za wystawienie przedstawienia udało się zorganizować premierę sam w sobie zasługiwał na szczególną uwagę, nie mówiąc o tym, że cel organizacji tego wieczoru był wyjątkowo szczytny. Choć minęły ledwie dwa tygodnie od pożarów Londynu, zastana przez niego i jego towarzyszkę oprawa prezentowała się nader dobrze. Bez wątpienia wiele osób włożyło w nią wyjątkowo dużo pracy. Zapowiadało się naprawdę duże wydarzenie towarzyskie. A jak miało się skończyć?
- Całe szczęście, wystarczy spojrzeć na program. Chociaż w tym roku wydaje się jakby uboższy, możemy nie znaleźć tam wielu informacji - odpowiedział również bardzo cicho, całkowicie bez ironii, bowiem o ile znał sam motyw przewodni sztuki, na którą przybyli, o tyle nie uważał się za wybitnego znawcę podobnej twórczości.
Tak jak Geraldine, był zdecydowanie bardziej zainteresowany częścią wydarzenia przewidzianą na późniejszy wieczór. Wpierw jednak musieli przeczekać swoje w loży, do której całkiem sprawnie się skierowali.
- Wydaje mi się, że widziałem sporo znajomych twarzy - kontynuował wyłącznie do wiadomości towarzyszki, zniżając głos, chociaż nie mówili o niczym szczególnym.
Teatr wymagał jednak kulturalnego zachowania, czyż nie? A to nie pozwalało im pokazywać palcem na ludzi, z którymi mogli chcieć zobaczyć się później, gdy przejdą już do bankietowej części wieczoru. Tej, do której najchętniej od razu by przeskoczył.
No cóż, nie mógł powiedzieć, aby jakoś wyjątkowo gustował w jakiejkolwiek dziedzinie artystycznej, w tym także tej związanej z teatrem. Owszem, od czasu do czasu pojawiał się w tym miejscu. Nie stronił od uczestnictwa w spędach, a więc także i w poprzedzających je rozrywkach. W końcu dbał zarówno o własną pozycję, jak i o renomę czy dobro rodu. Naturalnym było zatem, że wiedział, kiedy i jak winien się pokazać.
Całe szczęście, ich loża znajdowała się w całkiem dogodnym miejscu. Nie była także przepełniona. Prócz ich dwojga, nie zjawił się w niej nikt inny. Nie musieli zatem kłopotać się bezustannym zwracaniem uwagi na to, co robili czy mówili (nie to, by to kiedykolwiek było ich problemem), nawet jeśli oboje zdecydowanie wiedzieli, jak powinni zachować się podczas podobnych wydarzeń i na co mogli sobie pozwolić. W tym wypadku (zważywszy na dosyć ciężkie nastroje i same kontrowersje, jakie bez wątpienia mogło wywołać przedstawienie w prezentowanej formie; interesującego wyboru z punktu widzenia sytuacji społecznej, to z pewnością), oznaczało to raczej większą oszczędność w publicznych, powszechnie dostrzegalnych reakcjach.
Dlatego też, choć teoretycznie byli sami, a światła dookoła nich przygasły już po kilku chwilach od momentu, gdy zajęli miejsca, Ambroise większą część przedstawienia spędził we względnym bezruchu. Teoretycznie spoglądając na scenę, jednak przez większość czasu zdecydowanie będąc bardziej pochłoniętym towarzystwem młodej, cholernie atrakcyjnie prezentującej się kobiety u jego boku. Nie bez przyczyny. Geraldine wyglądała dobrze, naprawdę dobrze, nawet jeśli doskonale wiedział, że w tym konkretnym momencie, jak i przez całą resztę wieczoru wolałaby być gdzieś indziej, zdecydowanie nie w takiej kreacji. A jednak wyglądała ślicznie, nawet wiercąc się na miejscu i wyczekując końca męki.
Po prawdzie, on sam także wolałby pozostać w domu. Nie kręcił się jednak, nie zmieniał dosyć neutralnego wyrazu twarzy ani nie dawał po sobie poznać tego, co tak naprawdę myślał o wszystkich tych scenach i momentach, jakie mogły poruszyć, zachwycić lub wręcz przeciwnie, wzbudzić oburzenie czy też odrazę.
To nie było jego pierwsze zetknięcie z podobnym widowiskiem, nawet jeśli to konkretne wyjątkowo mocno starało się przyciągać uwagę. Zresztą, nie dało się ukryć, że zarówno oprawa muzyczna, jak i gra aktorska prezentowały sobą wysoki poziom. Cała reszta? Teoretycznie przedstawienie można było uznać za udane. Z pewnością w oczach co poniektórych.
- Trąci fetyszyzmem - odmruknął niemalże bezgłośnie, lekko unosząc przy tym brwi.
No cóż, artyści bezustannie dążyli do szokowania publiki, czyż nie? To także nie był pomysł, na który on sam mógłby wpaść, ale nie miał zbyt głębokiego związku z teatrem, więc nie potrzebował być tak kreatywny. Wiedział tyle, że w tym konkretnym przypadku wyjątkowo mocno postarano się o to, aby wywołać niejedną reakcję. Ludzie z pewnością byli poruszeni. Należało to przyznać. Nie posunął się jednak do tego, aby złożyć komukolwiek przesadnie energiczne owacje. Wręcz przeciwnie, gdy nadeszła odpowiednia pora...
...chwilę po słowach Riny, na które zdążył odpowiedzieć:
- Minuta? - I rzeczywiście, miał w tym połowiczną rację, bowiem samo przedstawienie zakończyło się w szacowanym czasie...
...pozostał wyjątkowo oszczędny w klaskaniu w dłonie. Nie można było mu zarzucić, że nie oddał nikomu wyrazów szacunku, ale zrobił to wyłącznie w ramach kultury i dobrego wychowania, nie jak człowiek oczarowany sztuką.
- No, trzy i możemy rozpocząć ewakuację - poprawił się, bowiem najwyraźniej musieli jeszcze przeżyć czas na oklaski, zanim Geraldine miała spełnić swoje pragnienia związane z zaspokojeniem głodu innego niż ten artystyczno-duchowy, który nie był w nich nazbyt silny.
Nie wziął tego pod uwagę w trakcie kalkulacji, ale musiała mu to wybaczyć. On też wolał nie zostawać tu dłużej niż to było konieczne. Pozostało im jeszcze tylko pokazać się w towarzystwie, skorzystać z podawanych przekąsek, wymienić zdanie albo trzy i mogli zniknąć tak sprawnie jak się pojawili.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
King with no crown
Stars, hide your fires
Let no light see my black and deep desires
Schludny, młody mężczyzna ze starannie ułożonymi blond włosami. Nie grzeszy wzrostem, będąc wysokim na 178 centymetrów, acz chodzi na tyle wyprostowany i z uniesioną głową, że może wydawać się górować nad rozmówcą. Pomaga mu w tym spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu, na tyle skutych lodem, że nie sposób się przez niego przebić, aby dostrzec kryjącą się za nimi duszę. Zazwyczaj używa perfum z cedrowymi nutami przeplatającymi się z drzewem sandałowym. Dobiera ubrania starannie, zwłaszcza kolorystycznie. Nie ubiera się krzykliwie, acz odpowiednio do okazji; zawsze z idealnie wyprasowanym materiałem koszuli, dobrze dopiętą kamizelką. Charyzmą przyciąga do siebie innych, acz waży słowa w naturalnie ostrożnej manierze. Nie brak mu w głosie donośnych tonów, na marne można oczekiwać, że otworzy usta, aby krzyczeć, nawet te cicho wypowiedziane przez niego słowa potrafią być dobitniejsze niż cudzy krzyk. Stawia na niską intonację, uważając, że jest przyjemniejsza dla ucha i bardzo dobrze podkreśla angielski, wręcz krzyczący w swojej pretensjonalności o jego uprzywilejowanym urodzeniu, akcent.

Elliott Malfoy
#24
16.08.2025, 02:36  ✶  
'Fair is foul, and foul is fair
Hover through the fog and filthy air.'

Igranie z silnymi i doświadczonymi było bardzo niebezpieczną sztuką; miał zasiąść do gry w szachy, której opłacone zakłady zwiastowały jego porażkę, w której przeciwnik jest byłym mistrzem i każdy, nawet najmniejszy ruch powieki może doprowadzić do katastrofy. W sporcie miało się do stracenia jedynie dumę i samą wygraną, być może prospekt na lepszą karierę, w życiu natomiast kładło się na szalę swoje własne istnienie i wszystko, co się na nie składało. Właśnie dlatego, Elliott wziął głęboki oddech, gdy poprawiał klapę zdobnego płaszcza narzuconego na ramiona; spirale posrebrzanych wzorów mieniły się w czerni nocy, będąc jedynym, krzykliwym elementem jego ubioru. Widniejące przed nim lustro ukazywało definicję powagi i elegancji, niedoświadczonej młodości, którą z każdym rokiem tracił, wysmykiwała się z rąk wraz ze straconymi szansami na osiągnięcie Ekstazy.

'By the pricking of my thumbs,
Something wicked this way comes.'

Wnętrze teatru było jasne, rozświetlone przepychem, zapewne specjalnie dopieszczone pod okazję; kraj płonął równie intensywnie, co mnogo rozpalone świece żyrandoli, gdy ostatnie nadzieje spokojnego żywota grzebano na angielskich cmentarzach, a on przechadzał się holem The Globe, otoczony niknącymi w swej tłoczności śmiechem i rozmowami. Kroki czarnych butów z połyskiem wygłuszone były miękkim dywanem, a pogrążony w swoich myślach, udając, że przypatruje się jednemu z licznych obrazów zdobiących ścianę, musiał przyznać, że nie zauważył zmierzającej w swoją stronę Philomeny Mulciber. Liczył na obecność starej czarownicy na wydarzeniu, ale jak zwykle, zakładał, że wszystko potoczy się znacznie wolniej, że będzie mógł przywyknąć do sytuacji; głos kobiety przyprawił go o gęsią skórkę, choć nie dał tego po sobie poznać. Przyjął jej towarzystwo z należytym szacunkiem i wdzięcznością, wewnątrz zapewniając się, że wszystko idzie zgodnie z planem.

'Double, double toil and trouble;
Fire burn, and cauldron bubble.'

Dotyk był dla niego kwestią wysoce intymną. Nie odmówił go Philomenie, nie ukazał też ani skrawka dyskomfortu, który poczułby, gdyby ktokolwiek chciał go dotknąć w miejscu publicznym, bez jego widocznej inicjatywy. Zgoda była niema, choć przejawiała się w kontynuowanej rozmowie, lawirowaniem pomiędzy tematami istotnymi, choć nie w poważnym tembrze; polityka i wpływy miały to do siebie, że szły w parze z wystawnymi przyjęciami towarzyskimi, Elliott zdawał sobie z tego sprawę tak samo mocno jak jego ojciec. Fortinbras, choć nieobecny na wydarzeniu, miał oczy i uszy w innych osobach, w powtarzanych plotkach i informacjach. Niewiele zmian w socjecie umykało jego uwadze, toteż towarzystwo Pani Mulciber było Elliottowi niesamowicie na rękę, ot, by ugłaskać i uśpić ojcowskie zmysły.

***

Dosiedli się do zajmujących swoje miejsca w loży Lorien oraz, ku zdziwieniu Malfoya, Aarona Moody'ego. W tonie wcześniejszego zachowania, nie dał po sobie poznać mocniejszych uczuć i przywitał się z dwójką odpowiednio oficjalnie, pozwalając sobie na odrobine ciepła w wypadku sędziny, której nie znał może najlepiej, ale definitywnie kojarzył prywatnie o wiele lepiej niż jej towarzysza. Grzecznie wymówił się z poczęstunku, prosząc jedynie o wodę. Powód był mało istotny, liczył się sposób, w jaki wypowiedział słowa i maniera ich treści; idealnie skompletowane dźwięki wychodzące spomiędzy jego warg były sukcesem wieloletniej tresury pod czujnym okiem cudzych Ambicji.

'False face must hide
what the false heart doth know.'

Wsłuchał się w pierwsze nuty wygrywane na fortepianie, gdy światła przygasły, a rozmowy ucichły; krótką chwilę, nim z umiejscowionej zaraz przed sceną orkiestry popłynęły pierwsze dźwięki, został sam ze sobą w ciemności, zawieszony w loży nad ściśniętymi w dolnym rzędach ludźmi, słysząc cudze oddechy. Przymknął oczy, wtedy, gdy wiedział, że nie zostanie to dostrzeżone i pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia, nim ponownie je otworzył, bo na scenie zaczęli pojawiać się aktorzy.

Przyglądając się broszurze, nie był pewien czego się spodziewać po spektaklu. Znana mu historia miała być ukazana w nowej odsłonie. Podchodził sceptycznie do nowości, z natury oceniał przedstawiane mu rzeczy dość krytycznie, wiedziony rodzinną tradycją neutralności emocjonalnej, nigdy też nie przejawiał w swoich komentarzach nienawiści, która kłębiła się pod dobrze zabezpieczoną, marmurową maską. Przedstawiane w sztuce rozterki były dla niego zbyt bliskie, aby nie rozumiał płynących z niej emocji. Walka powinności z przyjemnością; dziedzictwa z wolnością; ambicji z ekstazą. Delikatne, a zarazem odpowiednio tnące powietrze, w ostrości czarnołabędzich piór, ruchy młodej tancerki wyznaczającej ścieżkę Morgany, jej Ambicji, wywołały znajome, kładące się ciężkością żołądka, uczucie, którego pragnął się pozbyć. Taniec był niesamowicie wykonany, choć sama akcja sztuki wydawała mu się pustym odtworzeniem tej samej, zdartej płyty. Nie chciał przezywać emocji, które towarzyszyły mu we własnych, wewnętrznych walkach z rodzinną tradycją, acz waleczne, wręcz ogniście wojenne ruchy Ambicji i Ekstazy, sprawiały, że nie mógł, a nawet nie chciał oderwać wzroku. Był zmieszany, chciał wygranej wolności, triumfu pomarańczu nad czernią, choć zwinność ruchów odzianej w pióra tancerki sprawiała, że kibicował jej dalszym poczynaniom. Nie potrafił wybrać ścieżki, był zawieszony w niepewności, odrzucenie piękna Ambicji rysowało mu się w głowie ciężkim grzechem, zaniechaniem lat starań, acz jasne barwy Ekstazy wodziły go za noc tak silnie, że odwracał co rusz głowę, by nie przegapić ani jednego momentu. Walka odgrywana na scenie, odgrywała się równie intensywnie w jego wnętrzu.

Nadszedł moment kary. Odgłosy uderzeń bicza o zarysowujące się cierpieniem mięśni pleców młodego aktora, skutecznie odwróciły jego myśli od przedstawianego mu czynu samobiczowania; ekscytacja powoli rozrywającym się materiałem koszuli wzięła górę, bo nie potrafił odmówić młodemu Selwynowi absolutnie fenomenalnej urody. Ubrudzony sceniczną atrapą krwi, wymęczony własną przyjemnością, zmieszaną z bólem, w świetle reflektorów podkreślających atrakcyjne rysy twarzy i spinające się mięśnie ramion, gdy podążał za swą Ekstazą, gdy stali się jednością, a odrzucone wartości rodzinne nie były już przeszkodą, kulą u nogi, a nienamacalną przeszłością w postaci patrzących na taniec Merlina ze swą Ekstazą ojca i porzuconą narzeczoną. Pomimo prywatnych, przezywanych wewnątrz emocji, musiał przyznać, że atrakcyjność Merlina sprawiała, że spektakl był przyjemnym wydarzeniem, a nie tylko podkreślonym dobrą muzyką, przepisaną na kolanie, wszystkim bardzo dobrze znaną historią, która w tym wykonaniu miała wzbudzac kontrowersje. Co do tego ostatniego, Elliott był pewien - występ z samobiczowaniem i implikacją przyjemności płynącej z tego aktu, będzie gorącym tematem na językach sporej ilości czarodziejów.

Pomimo przeżywanych emocji, jego twarz była wyćwiczonym, wygrawerowanym kamieniem szlachetnym; lekki, grzecznościowy uśmiech był najintensywniejszym grymasem, który można było zaobserwować na twarzy Kanclerza. Pomiędzy scenami, pozwolił sobie skierować spojrzenie w kierunku widocznych z jego perspektywy loży. Dostrzegł znajomą twarz Roberta Croucha odzianego w, jeżeli go wzrok nie mylił, coś jasnego. Elliott pozwolił sobie zmarszczyć brwi, choć nie spisywał dnia na straty przed zachodem słońca - będzie w stanie o wiele lepiej zobaczyć garnitur kuzyna, gdy przejdą na salę balową. Zaraz obok niego, zobaczył Anthony'ego Shafiqa, którego obecność być może go nie szokowała, ale spodziewał się zobaczyć go w swojej własnej, prywatnej loży, a nie z tak licznym towarzystwem. Być może w ten sposób czuł się bezpieczniej, w końcu zaledwie początkiem miesiąca, spora część miasta i kraju stanęła w płomieniach. Przesunął wzrokiem po skupionym, być może na sztuce, Morpheuszu Longbottowie oraz Monie Rowle, której nie widział już dłuższą chwilę przez swoje wyjazdy. Zanotował w myślach, że powinien za niedługo wysłać jej list. Nie umknęła mu również twarz Jonathana, skupiona na scenie i przepełniona ekscytacją. W loży siedziała jeszcze jedna, młodsza kobieta, której Elliott nie kojarzył.

Przesunąwszy lornetkę z powrotem na scenę i w przeciwną stronę, spostrzegł bardzo znajomą osobę Erika Longbottoma. Automatycznie i zbyt szybko spojrzał, kto też mu towarzyszy. Nie był to nikt inny, jak Nora Figg. Odetchnął, choć zdawał sobie sprawę z własnej głupoty i skarcił kłębiące się emocje, jeszcze nie wracając do sceny, a próbując dostrzec, czy coś ciekawego, bądź niepokojącego dzieje się w loży Ministry.

Rzut N 1d100 - 34
Akcja nieudana


Przedstawienie dobiegło końca, muzyka ucichła i Elliott musiał stwierdzić, że pomimo początkowego przekonania, całe doświadczenie nie było aż tak złe. Jego oklaski były mało emocjonalne, ot poruszał jedną z dłoni, aby uderzać o drugą, nieruchomą. Odłożywszy lornetkę, wziął ostatni łyk wody, wypełniającej kryształowy kieliszek.

- Zrobi mi Pani tę przyjemność i dołączy do części bankietowej w moim towarzystwie? - skierował pytanie do Philomeny, tym razem samemu oferując swoje towarzystwo, gdy wstał zapinając srebrny guzik wieczorowej marynarki, a materiał białego kołnierza przewiązanego czarną muchą, dotknął grdyki, w momencie spięcia mięśni ramion.


“An immense pressure is on me
I cannot move without dislodging the weight of centuries”
♦♦♦
Cień Prokrusta
the stronger becomes
master of the weaker
187 cm wzrostu, blond włosy i niebieskie oczy. Ubrany elegancko, od linijki, głównie w beże, brązy i błękity. Pachnie subtelnymi, cytrusowymi perfumami. Rzadko pokazuje emocje, mówi szybkim, oschłym monotonem. Porusza się spokojnie, dumnie i sztywno.

Desmond Malfoy
#25
16.08.2025, 03:07  ✶  
Zmęczonym spojrzeniem śledził ruchy dłoni grającego na fortepianie Oleandra, dziwnie gorączkowo odkręcając pustą już do połowy piersiówkę, którą skrzętnie ukrywał w cieniu balustrady. Przez kilkanaście sekund obracał w palcach korek ze stali szlachetnej, który łszczył nieprzyjemnie w ciepłym, przygaszonym świetle teatru. Wiśniowy, ciężki posmak Glenfarclasa świetnie harmonizował z basowym, melancholijnym nastrojem otwarcia kompozycji przyjaciela. Nie zdążył jeszcze opróżnić buteleczki, gdy melodia stała się znacznie bardziej... niepokojąca. Nie potrafił precyzyjnie określić, kiedy muzyka, miast go uspokajać, zaczęła przyśpieszać bicie jego serca. Patrzył nieprzytomnie na wirujące na scenie tancerki; wszystko zlewało mu się w nieczytelny szum, kiedy przy akompaniamencie zaskakująco łagodnych fletów i zwalniających klawiszy zduszał natrętne wspomnienia sprzed ledwo trzech tygodni. Co zrobiłby teraz, w tym stanie, gdyby znowu ich zaatakowano...? Skrzywił się z obrzydzeniem. Z obrzydzeniem do siebie.

Naraz wilgotnymi oczami przesunął po orkiestrze; nie dostrzegł wśród niej białej marynarki. Nagła trwoga zakłuła go w piersi, później zorientował się jednak, że była irracjonalna - Oleander musiał wspinać się właśnie po schodach. Pośpiesznie wsunął piersiówkę za pazuchę i ujął w lewą dłoń kieliszek musującego wina, które dotąd czekało na niego na stoliku u boku kanapy. W porównaniu do whisky smakowało mdło i słodko. Delikatnie. Westchnął ciężko, obserwując dramatyczną klęskę Merlina w walce ze zdradziecką kobietą, która niegdyś była mu bliska. Czy Oleander wybrał to wino, żeby nie mógł się nim upić? Niemożliwe; on nie był osobą tego rodzaju.

Mierzył się niemrawo z nierozsądną frustracją, kiedy poczuł ciężar ciała przyjaciela na kanapie tuż obok niego. Na krótką chwilę oderwał wzrok od sceny, starając się wymusić uśmiech. Przez to parę sekund nie tylko próbował wyglądać, jakby zostało w nim jeszcze trochę życia, ale również faktycznie w to uwierzyć. Napawający nadzieją tryumf umysłu ponad ciałem - faktycznie poczuł nagłe podrygi wigoru gdzieś na końcach członków.
- Jak się masz - absurdalne pytanie wypowiedziane było szeptem na tyle cichym, że równie dobrze mogło kompletnie utonąć w muzyce orkiestry. I lepiej, żeby utonęło.
Nieporadnie przeciągnął nieprzyjemnie ciepłą dłonią po rękawie Oleandra, żeby ostatecznie spełznąć na udo, ale bliżej kolana, niż...

Gdy znów spojrzał na scenę, była niemal pusta - ostre światło padało na samotną postać młodego Merlina, który w dłoni ściskał... bicz. Bezwiednie zacisnął zęby, z dziwnym lękiem oczekując na to, co nadejdzie za chwilę. Gdy bat opadł na plecy mężczyzny, drgnął w szoku, jakby to jego samego uderzono. Dostrzegłszy pierwszy przebłysk czerwieni, natychmiast oderwał oczy od sceny i rękę od spodni przyjaciela. Nie był w stanie wytrzymać wstydu związanego ze znajomą, ekscytującą falą wzburzenia, którą przeżywać musiał w miejscu odrażająco publicznym.

Następne razy nie widział, lecz słyszał. Raz. Dwa. Trzy. Powoli wracał na pantałyk, choć coraz bardziej był zbity. Nie, nie on sam - aktor. Nie, nie aktor - to było na niby. Gra aktorska. Magia teatru.

Spojrzał znów, teraz ze zbolałym uśmiechem. Cztery. Pięć. Sześć. Jakież to było zdrożne, że teatr postanowił wystawić coś takiego. Czysta dewiacja. To byłoby znacznie, znacznie bardziej zrozumiałe, gdyby biczować miała się Morgana. Była piękną kobietą. Piękną i złą kobietą, która faktycznie powinna odpokutować.

Siedem. Dziesięć. Piętnaście. Obmierzłe uczucie wilgoci przesiąkającej przez lniane spodnie przyciągnęły jego uwagę - oblał się winem.
- Przepraszam - mruknął bezbarwnie, dusząc w sobie złość.
Nerwowo tarł plamy chusteczką, chociaż był absolutnie świadomy, że mógłby pozbyć się ich jednym zaklęciem.

Trzydzieści sześć. Trzydzieści siedem. Trzydzieści osiem. Z żenującym, podbitym alkoholem rumieńcem śledził zbliżającą się Ekstazę. Otulający ją oranż wydał mu się wyjątkowo niepokojący, ale dzięki jej obecności mógł skupić się na czymś innym, niż rozerwana koszula, która zsuwała się właśnie z pleców Hannibala Selwyna.

Z trzydziestym dziewiątym uderzeniem Merlin wpadł w objęcia Ekstazy, acz jedynie metaforycznie. W rzeczywistości pokornie klęczał na twardych deskach. Z głową pochyloną, uniżenie czekał na łaskę. Na odkupienie. Desmond skrzywił się z politowaniem, parsknął z przekąsem... ale zbawienie faktycznie nadeszło.

Per aspera ad astra. Per aspera ad voluptatem.
Asperum est voluptas. Voluptas aspera est.


Przez krótką chwilę zapragnął, żeby to wszystko było prawdziwe. Jednak wystarczyła sekunda, żeby przestał rozumieć, co to w ogóle miało znaczyć. Oderwał kurczowo zaciśnięte palce od barierki i osunął się na oparcie kanapy. Nalał sobie kolejny kieliszek wina i przekazał butelkę Oleandrowi zaskakująco płynnym i rozluźnionym ruchem. Z następującego później antraktu nie dane było mu zapamiętać niczego.

Kończącą spektakl walkę oglądał półświadomie, z dziwnie nieobecnym spojrzeniem raz po raz ginącym pod opadającymi powiekami. Nie mógł zdusić palącego wstydu, który zdawał się tylko narastać. Ekstaza triumfalnie wirowała ponad Ambicją, jednak on czuł przede wszystkim gorzki gniew. Obiecał Oleandrowi, że pojawi się tutaj, żeby słuchać jego występu. Teraz nabierał podejrzeń, że muzyk zdecydował się udzielać przy tym spektaklu tylko dlatego, aby zmusić go do oglądania tej sceny. Bawiło go to? Kątem oka spojrzał na niego i zorientował się, że Oleander zrobiłby coś takiego tylko, jeżeli sam grałby główną rolę. Jego podejrzenia były idiotyczne, ale nie potrafił się od nich uwolnić.

Niepewnie przyglądał się, jak Ekstaza składała pocałunek na czole Merlina. Czuł się przede wszystkim... skonfundowany. Tuż przed oklaskami, li-tylko mgnienie oka, spróbował odszukać balkon, na którym siedziała Philemona Mulciber, wybitna pisarka polityczna, której dorobek dołączył do klasyki literatury jeszcze za jej życia. Z daleka widział jej imponującą kreację (czerń świetnie wykrojonej sukni gustownie komponowała się z licznymi perłami), jednak najbardziej interesował go wyraz jej twarzy... Co sądziła o tej sztuce?

Rzut na Percepcję (podglądanie reakcji Philomeny):
Rzut Z 1d100 - 55
Sukces!
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#26
16.08.2025, 16:23  ✶  
Po tym, co działo się w pierwszych dniach września, każdy potrzebował odskoczni, a teatr i sztuka mogły być odpowiednim ku temu miejscem, zwłaszcza że przyświecał im tak szczytny cel. Londyn leniwie wstawał z popiołu i daleko temu było do majestatu godnego feniksa. Ojciec uznał, że to doskonały pomysł, bo w ostatnich tygodniach jasnowłosa tkwiła w kostnicy lub w pracowni ich domu, skupiając się na tym, co umiała najlepiej. Wydarzenia z nocy sprawiły, że pojawiły się w jej głowie nowe pomysły dotyczące nekromancji, nad którymi chciała się niżej pochylić. Zaproszenie od Louvaina było miłą niespodzianką, bo jej ród nie był raczej na tyle majętny, aby być branym pod uwagę na gościa honorowego. Zostawienie spraw Ministerstwa, spalenizny i ruiny za sobą mogło dobrze im zrobić, pozwolić nabrać perspektywy i złapać oddechu. Magia makijażu i eliksir wigoru sprawił, że trochę odżyła, ale wybrana przez nią sukienka nie przylegała tak, jak powinna. Głęboki odcień granatu podkreślał jej jasne oczy, a ozdoba w kształcie księżyca, którą dostała kiedyś od Tori, tkwiła wpięta po lewej stronie, podtrzymując fale ciężkich, jasnych loków, opadających na odkryte ramię. Zabieg celowy, bo w zamyśleniu zawijała kosmyk na placu, co było bardziej dyskretne, niż stukanie w coś paznokciami.
Nie spodziewała się takiego towarzystwa, ale było to miłe zaskoczenie. Widok Atreusa i Brenny sprawił, że uśmiechnęła się łagodniej i cieplej, niż miała to w zwyczaju, ale dopiero uścisk przyjaciółki sprawił, że przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła głębiej, czując, jak coś ściska ją wewnątrz. Longbottom zawsze była i będzie dla niej ważna, a fakt, że nie miały okazji spędzać razem tyle czasu, co kiedyś sprawiał, że zrobiło się jej po prostu przykro. Zajęła miejsce obok ciemnowłosego, gdy sztuka miała się rozpocząć i skupiła się na oglądaniu. Na tyle, jak bardzo mogła – bo prawda była taka, że zarówno myśli, jak i spojrzenie uciekały jej gdzieś daleko od tego, co działo się na scenie. Nie umknęło jednak jej uwadze kilka szczegółów, które sprawiały, że historia różniła się od tego, co pamiętała z ksiąg w bibliotece Hogwartu. Zerkała na Lou, na Atreusa i Brennę, którzy zaskakująco dobrze koło siebie wyglądali i nie mogła przepędzić myśli, że mogłaby się do tego przyzwyczaić. Błękitne spojrzenie przemknęło również po Caiusie, którego nie znała aż tak dobrze, ale magiczna arystokracja była tak ściśnięta i wybredna, że z pewnością mieli wcześniej jakiś kontakt. Przyglądała się artystom, scenografii, przymykała oczy, gdy muzyka się zmieniała, mając na celu nadanie odpowiedniego klimatu. Poprawiła się na siedzisku, odgarniając palcami włosy do tyłu, gdy światła ponownie się zapaliły. Zapamiętała kilka szczegółów, ale nie mogła pozbyć się temu, że w ostatnich miesiącach ich życie – wszystkich – również przypominało sztukę. Nagrodziła obsadę delikatnymi brawami, gdy ta się przedstawiła. Może za biczowaniem – mało pasującym do Merlina, kryło się ukryte przesłanie do osób zebranych na sali, które dzieliła strona oraz poglądy.
- Ciekawa interpretacja jego życia. Oryginalna. Utalentowanych mamy artystów z młodego pokolenia. - skomentowała w stronę Lou, odwracając w jego kierunku twarz. Przez chwilę mu się przyglądała, jakby próbowała ocenić, jak bardzo nieznośne to dla niego było – nie sam fakt pokazania się, bo do tego był raczej przyzwyczajony, ale cała reszta. Miała nadzieję, że będą po prostu wszyscy dobrze się bawić, odetchną przez te kilka godzin. Potem i tak przecież wróci rzeczywistość. Cynthia uśmiechnęła się do niego lekko, a potem wychyliła się nieco do przodu, dłonią poprawiając materiał, który przesunął się leniwie na skórze. Najpierw zerknęła po panach, ale jej spojrzenie na dłużej utknęło na Brennie. - A jak wam się podobało?
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#27
17.08.2025, 20:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.08.2025, 21:12 przez Dearg Dur.)  

Kurtyna


Dla jednych koniec, dla drugich dopiero początek. Jak przystało na premierę, oklaski przedłużały się, z każdą chwilą nabierając na sile, finalnie cała publiczność zgromadzona na dole stała, widzowie z lóż nieco oszczędniej wyrażali swój zachwyt, chociaż i tam nie brakło wyrażanego powstaniem entuzjazmu. Kurtyna opadała i podnosiła się, gdy kolejno na scenie pojawiali się artyści poczynając od bohaterów trzeciego planu, bezimiennych tancerzy i chórzystów, przechodząc przez plan drugi - posępnego Mistrza, nieszczęsnej narzeczonej, ojca, Artura i Morgany, aż w końcu docierając do głośno oklaskiwanej Ambicji, nieco mniej oklaskiwanej, ale niezwykle promiennie uśmiechającej się Ekstazy, która kolejno zaczęła wprowadzać na scenę i innych bohaterów wieczoru: Oleandra Croucha, dyrygentkę teatralnej orkiestry oraz reżysera. W końcu przy kolejnym i kolejnym podniesieniu kurtyny pojawił się i on: roznegliżowany, zlany artystycznym potem Merlin. Finalnie wprowadził na scenę swoją krewną Anemone Selwyn, autorkę sztuki.

Całość trwała niemalże kwadrans, dając za dość zwyczajowi i charakterystycznej energii unoszącej się nad tłumem po przedstawieniu.

Zaraz potem publiczność zajmująca miejsca na dole przemieściła się do wyjściu z teatru, zaś zasilające loże goście honorowi wraz ze swoimi osobami towarzyszącymi udali się lśniącym koryatrzem do głównego foyer na bankiet. Po drodze zaś czekał ich spacer szerokim korytarzem na którym znajdował się ekskluzywny wernisaż, nie pozwalający zapomnieć o wrażeniach minionych chwil...

[+]dla ciekawskich loży ministry
Być może była to jakaś runa, być może specjalnie wytworzona, bardzo silna iluzja - loża ministerialna ustawiała najważniejszych gości wieczoru w ochronnej bańce rozpraszającej uwagę, skłaniającej by powrócić wzorkiem do sceny. Gdy kurytna opadała i wznosiła się, Ministra zdawała się być czymś bardzo rozbawiona, nie przerywając oklasków dzieliła się plotkami swoimi wrażeniami z siedzącą obok sędziną.Dyrektor teatru zdawał się być zadwolony, a jego żona czujnie obserwowała okoliczne loże spoglądając na to, kto nie dopełnił tradycji i czmyhnął szybciej, aby zająć sobie lepsze miejsca na bankiecie, zamiast oklaskiwać jej jedynego syna.
[+]dla ciekawskiego poziomu zabezpieczeń
Spośród wielu znajomych twarzy Aaron mógł wychwycić elitę spośród brygadzistów i detektywów, która czujnie i profesjonalnie lustrowała towarzystwo, zabezpieczając wyjścia tak na dole, jak i z poszczególnych lóż. Kilku aurorów również mignęło mu jeszcze przed spektaklem, miał kontakt z szefem ochrony - jednym z zastępców Harper. Jedyną rysą na szkle była ochrona loży prezydialnej: ze wszystkich zebranych funkcjonariuszy Ci, którzy znajdowali się przy vipach, byli nie tyle najkopetentniejsi według jego rozpoznania, a... najbardziej wymuskani. Mięccy.
[+]dla postaci z percepcją 4 i 5
Dla czujnego obserwatora, kilka faktów mogło rzucić się w oczy. Poza tym, że kilka osób opuściło swoje loże nim oklaski na dobre się rozkręciły, można było wychwycić kilka ognisk całkiem nieźle zorganizowanego "zachwytu". Strategicznie rozmieszczonych grup, które jak na akord wiwatowały i zagrzewały publiczność do wyrażania entuzjazmu. Większość z tych twarzy nie pojawiła się potem na bankiecie.

Wernisaż


[Obrazek: OSYzZb1.jpeg]
Najważniejszym punktem wernisażu, były już wcześniej dostępne opinii publicznej plakaty, które promowały całe wydarzenie - profil Merlina i artystyczną pozę jego tańczącej Ekstazy, oba skąpane w energetycznym pomarańczu. Oprócz nich jednak, uświadczyć można było obrazy i szkice stanowiące poszczególne kroki w procesie twórczym artystyki odpowiedzialnej za nie - Lyssy Dolohov. Przedstawiały one tancerzy w różnych pozach, tak samo dynamicznych, w połowie tańca, jak i tych spokojnych i statecznych. Elementem wspólnym był fakt, że sama sylwetki pociągnięte były ciemną farbą i otoczone wyraźnymi, agresywnymi wręcz plamami barwnymi, które rzucały się na pierwszy plan. Kolory fluktuowały. Drżały dookoła modeli, stanowiąc element przewodni całego poszukiwania odpowiednich form. Jeśli ktoś był zaznajomiony ze sztuką aurowidzenia, lub przeczytał chociaż pół książki na jej temat, był w stanie dopatrzeć się w użyciu kolorów cech właściwych dla barw, które otaczały każdego człowieka. Niektóre z obrazów, te wyraźnie przemyślane i dokończone specjalnie na potrzeby wernisażu, zaczarowane zostały tak, by wzbudzać w odbiorcach (przynajmniej tych, którym nieznana była sztuka oklumencji) konkretne emocje - tożsame z konkretnymi kolorami. Najwięcej w tym wszystkim było pomarańczu, oddającego ekstatyczne uniesienia Merlina, energię pchającą do działania. Do wystawy, jako komentarz autorki, został dołączony cytat;
O, jakże się w białości mojej bieli męczę
chcę barwą być – a któż mnie rozbije na tęczę?
Karta z nim lewitowała metr nad ziemią, niemal u wejścia do głównego holu, gdzie wszystko czekało przygotowane na przybycie gości.

Bankiet


[Obrazek: prUAwBl.jpeg]
Bankiet został wystawiony w obszernej sali, pełniącej funkcję głównego foyer teatru. Spomiędzy kremowych liści na białych ścianach gościom przyglądały się wymalowane złotą farbą twarze postaci literackich pochodzących głównie ze sztuk najznamienitszego Szekspira. Po prawej stronie od wejścia na gości czekał już suto zastawiony stół z poczęstunkiem, którego główną właściwością był fakt, że każdy ze smakołyków można było wziąć "na jeden kęs" bez ubrudzenia przy tym rąk. Poza fontanną z czekoladą, owocami, wszelakiej maści ciastami, ciasteczkami, wytrawnymi przekąskami, kanapeczkami, rulonikami i koreczkami, szczególną uwagę mogły przyciągać ustawione na złotych paterach babeczki udekorowane błyszczącym kremem w dwóch wariantach  – pomarańczowym i czarnym w nawiązaniu do postaci Ekstazy i Ambicji, sygnowane znakiem cukierni Bertiego Botta.

Dalej przeciwnej stronie znajdował się bogato strojony bar przy którym elegancko ubrany barman już szykował się, aby zaserwować gościom rozmaite napoje - alkoholowe i bezalkoholowe według uznania, chociaż na blacie poza kieliszkami szampana widniała karteczka z informacją, aby nie prosić o magicznie doprawiane drinki, bo The Globe jest zbyt poważną instytucją na takie zabawy.

Obok obu stanowisk rozstawiono, niewielkie, wysokie stoliki z białymi obrusami, aby można przy nich w grupie przystanąć i porozmawiać, zaś pomiędzy nimi znajdowały się przesłonięte storami dwa wyjścia na niewielkie, trzyosobowe balkoniki gwarantując odrobinę prywatności. Wyjątkowo z balustrady każdego z nich wyrastały drewniane, kraciaste ścianki oplecione gęsto zaklętymi jasnymi kwiatami pachnącymi jaśminem, dające wrażenie baśniowej altany i - co najważniejsze - dość skutecznie przesłaniające widok podnoszącego się dopiero z kolan spopielonego Londynu.

Na samym końcu, w centrum foyer ustawiono podłóżny, udekorowany na złoto stół prezydentialny przy którym po chwili niewielkiego zamieszania siedzieli Ministra Magii, Naczelny Mag Wizengamotu Samantha Crouch, dyrektor teatru Everett Selwyn wraz z żoną Rose, a także autorka sztuki Anemone Selwyn. Starsza pani odsunąwszy się nieco od pozostałych gości paliła magiczne cygaro, kórego dym kształtował się w fantazyjne wstęgi nad jej głową.

Na samym początku zabrał głos dyrektor Selwyn. Swoim przyjemnym barytonem powitał gości i podziękował im za tak liczne przybycie. W kilku zgrabnie ujętych i choć trącących sentymentalizmem słowach przypomniał o wzniosłym celu tegoż spotkania - zebraniu gotówki na odbudowę domu i mieszkań pracowników teatru. Z wielką estymą wymieniał pracowników, których reflektory nie obejmują: przez inspicjentów, magitechników dbających o scenografię, szwaczki, sprzątaczy po administrację i bileterów. Zbiórka polegała na kupowaniu symbolicznej cegiełki, która następnie magicznie pojawiała się na postumencie ustawionym obok prezydialnego stołu - cal po calu odbudowując miniaturę teatru The Globe. Oczywiście - im większa wpłata tym więcej wspomnianych cegieł miało się pojawiać, a Selwyn wyraził głęboką nadzieję, że pod koniec wieczor cały miniaturowy gmach objawi się im oczom. Dodatkowo na sam koniec fety odbędzie się losowanie tanecznych par spośród czcigodnych darczyńców na ostatni taniec zamykających przyjęcie. Po krótkim toaście, rozbrzmiała muzyka stojącego na uboczu kwartetu. Poczęstunek był do dyspozycji gości, podobnie jak kawałek lśniącego parkietu, zachęcającego by nie czekać ostatnich chwil spotkania, aby móc na nim zatańczyć.

Fundamenty pod miniaturowy teatr położyła uśmiechnięta szeroko Ministra, okazując swoją hojonością swoją aprobatę za zorganizowane przedsięwzięcie. Skorzystała też z okazji, aby publicznie wyrazić nadzieję, że duch Merlina czuwa nad tymi, którzy pragną odbudowy Londynu, aby ten stał się jeszcze wspanialszy.

Ponad setka ludzi rozeszła się po otoczeniu. Dość spory tłum znajdował się przy przekąskach lub przy barze, możliwe było też schowanie się pośród białych kwiatów na jednym z balkonów - najwidoczniej nie wszyscy wiedzieli, że można tam uciec od tłumu. Wernisaż zachęcał do defiladowania pośród ustawionych płócien i fotografii w pewnym oddaleniu od głównej sali, oczywiście można było też tańczyć na parkiecie pod czujnym okiem londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Zawsze też można było spróbować swojego szczęścia i podejść do otoczonego brygadzistami stołu prezydalnego, choć zajmujący go ludzie zdawali się tylko czekać na rozluźnienie atmosfery, by samemu wmieszać się w tłum biesiadników.

Po kwadransie pojawiły się najjaśniejsze gwiazdy tego wieczoru: odwtórcy głównych ról: Hannibal Selwyn, Amelie Delacour (Morgana) oraz tancerki: Lauretta Selwyn (Ekstaza) i Mathilde Quirell. Wyciągnięto ku nim jeszcze modziutkiego kompozytora Oleandra Croucha i reżysera Roberta Kendricka. Nagrodzono ich jeszcze przez moment oklaskami, a następnie pozwolono roztaczać osobisty urok wtapiając się gwiazdom w tłum aby zbierali mniej lub bardziej szczere pochwały.

Dziękuję współautorom tego posta: @Jonathan Selwyn
@Lyssa Dolohov


Tura druga obejmuje Bankiet. Jej zakończenie zostanie ogłoszone tydzień wcześniej na kanale technicznym. Po nim nastąpi zamknięcie imprezy ostatnim tańcem z wylosowanych par osób, które zdecydują się wspomóc teatralną społeczność w podniesieniu się po pożodze. W puli mamy panią Jenkins. Jeżeli ktoś chciałby aby był tam NPC, który jak dotąd nie pojawił się w ramach sesji, prosze o kontakt na PW).
  • Raz w tygodniu będzie się pojawiać mój wpis z interakcjami z NPCami
  • Wszelkie próby podglądania i podsłuchiwania wymagają rzutu na Percepcję. Rzutu na daną osobę/nić itd nie można powtarzać.
  • Na początku posta proszę każdego o umieszczenie orientacyjnej noty: GDZIE się znajduje (lokacje według przedostatniego akapitu) oraz Z KIM rozmawia lub próbuje wejść w interkacje (włączając NPC). Na tym etapie loże zostają zamknięte i dla bezpieczeństwa niemożliwe do ponownego odwiedzenia.
  • Pozostałą treść posta obowiązuje ograniczenie max 500 słów.
  • Nie obowiązuje kolejka, ani ilość postów na tę turę.
  • Zachęcam do prowadzenia wątków prywatnych - wystarczy mieć jedną zakończoną sesję w ramach eventu, aby móc wliczać ją do zbioru wydarzeń w odznace Nie śpimy, bawimy się
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#28
18.08.2025, 14:12  ✶  
Przechodzi z sali teatralnej do bankietowej z Aaronem -> mijając wernisaż, nie zatrzymuje się przy nim na razie -> przy barze z Elliottem, Philomeną i Aaronem.


Odetchnęła z ulgą, gdy kurtyna opadła po raz ostatni, ucichły mniej i bardziej żarliwe oklaski, a ona mogła wreszcie podnieść się z wyściełanego krzesełka. Cała ta sztuka… To było wiele. Ciut zbyt wiele do przetrawienia, jeszcze więcej do przemilczenia, ale cóż. Najwyraźniej taki był ten współczesny teatr. Pełen biczowania, gorszącej erotyki i dyskursów na coraz trudniejsze tematy. Jakby było coś złego w klasyce!
Mogło tak nie wyglądać, ale wsparła się na dłoni Aarona dość mocno. I choć fakt ujęcia aurora pod ramię, dla postronnych bardziej sprawiał wrażenie nonszalanckiego gestu, niż rzeczywistej potrzeby, to jednak opierała na nim niemal cały ciężar ciała. Od ostatniej przemiany nie rozstawała się ze swoją laską, ale wolała umrzeć niż ją dzisiaj wziąć. Albo co gorsza założyć trzewiki na płaskim obcasie. Przynajmniej pod długą spódnicą nikt nie widział jak niepewnie stąpa dzisiaj w swoich szpilkach.
Naprawdę chciała skupić się na mijanym po drodze wernisażu. Kolorystyka wydawała się zachwycająca, a mijając obrazy i plakaty obiecywała sobie, że wróci, przyjrzy im się uważniej. Zwłaszcza, że czuła dziwne przyciąganie. Jakby podświadomie chciała przystanąć, zanurzyć się w barwach i odcieniach.
Uznała, że na to będzie czas później. Bankiety rządziły się swoimi prawami, nie chciała przegapić pierwszych  przemówień, toastów. Wszystkich tych podziękowań, które należało przecierpieć z godnością.

Sala wyglądała... przepięknie. Tak jak zawsze, wyciągnięta ze snu małej dziewczynki, która zamarzyła sobie zostać księżniczką. Nie odstępowała Aarona na krok, choć może raczej - Szanowny pan Aaron Moody nie odstępował jej nawet na krok, kierowany w odpowiednią stronę niemal niedostrzegalnymi szarpnięciami za ramię. Tu chodziło o bezpieczeństwo. Tylko o to.
Leniwie przesunęła spojrzeniem po budowanej z wpłat darczyńców replice teatru. Ile powinna wpłacić? Nie była pewna, ale… powieka jej lekko drgnęła, gdy Jenkins z szerokim uśmiechem dołożyła swój wkład. Nie byłby potrzebny, gdyby… Nie. Nie dzisiaj. Wzięła głęboki oddech.
Zaczepiona przez barmana pytaniem o preferencje, jedynie delikatnie uniosła dłoń, powstrzymując go przed odkorkowaniem świeżej butelki wina.
- Poproszę wodę.
Mężczyzna uniósł lekko brwi, ale chyba już się nauczył, że z gustami bogaczy się nie dyskutuje, bo w ręce czarownicy zaraz pojawił się kieliszek z lekko gazowaną wodą. Upiła odrobinę.

A potem usłyszała znajome głosy. Pan Malfoy z Philomeną musieli do nich dołączyć. Cudownie.
Odwróciła się do stojącego przy nestorce Mulciber czarodzieja.
- Elliottcie…- Na jej twarzy pojawił się wyuczony, grzeczny uśmiech. Bardzo kulturalny, bo kultura była dziś najważniejsza.- Jak się czuje ojciec? Mały ptaszek mi ćwierknął w uszko, że był obecny na poprzednim… jak to się nazywało… - Postukała opuszką palca o dolną wargę, próbując sobie przypomnieć.- Ach tak. Na Śnie Nocy Letniej. Czy szanowny Minister zaszczyci nas i dzisiaj swoją obecnością?
Karma police
"Bijące serce Zakonu" – cytat by Woody Tarpaulin (czyli twój stary najebany gada z kolegą o tym, jak był zomowcem i pałował księży na ulicach)
Myślisz sobie, "ale skurwysyn", i masz w sumie rację. Szczupły, zawsze schludnie ubrany mężczyzna w średnim wieku o jasnobrązowych włosach. Niby chudy, ale jednak byk. Jak na kogoś raczej średniego wzrostu (mierzy dokładnie 1,78 m), podejrzanie mocno lubi patrzeć z góry na przestępców, których przetrzymuje w swojej sali przesłuchań. Wygląda na starszego, aniżeli jest w rzeczywistości: na jego twarzy zaczynają już rysować się zmarszczki, a pod zmęczonymi, ciemnozielonymi oczyma, widać cienie od niewyspania. Nie jest kimś, kto przesadnie dba o swój wygląd, a jednak, przepisowy mundur aurora zawsze ma idealnie wyprasowany, kołnierzyk koszuli stoi sztywno, a buty – wydają się być świeżo pastowane. Wyważenie Aarona wynika z wtłoczonego przez lata służby aurorskiego rygoru, zaś wojskowa elegancja – z przekonania o potrzebie zachowywania wewnętrznej dyscypliny bez względu na okoliczności. Przynajmniej w godzinach pracy jest elegancki, bo po cywilnemu ubiera zwykle stare łachy robocze, w których jest mu najwygodniej. Widać po nim, że pracuje manualnie, ręce ma bowiem szorstkie, z widocznymi odciskami. Jego ruchy cechuje precyzja i pewność siebie. Na co dzień pachnie wodą po goleniu (od lat tą samą), roztaczając wokół siebie mdłą woń najtańszej kawy z ministerialnego automatu, zmieszaną z dymem papierosowym. Na prawej ręce ma dwa tatuaże, które zwykle chowa jednak pod zaklęciami maskującymi.

Aaron Moody
#29
18.08.2025, 17:18  ✶  
Razem z Lorien przechodzi z sali teatralnej do sali bankietowej  → mija wernisaż, nie zatrzymując się przy nim → staje przy barze z Lorien, Elliottem i Philomeną.

Gdy razem z resztą gości podążali w stronę foyer, niemalże nie poruszając ustami zapytał Lorien, czy nie życzy sobie zaczerpnąć najpierw świeżego powietrza na balkonie. Nie patrzył nawet w jej stronę, lecz trzymał głowę prosto, jak na ochroniarza przystało: skupiony był na obserwowaniu najbliższego otoczenia, nie kryjąc się z tym wcale, jak gdyby to było jego najważniejszym zadaniem tego wieczoru... Bo było, prawda? Pociągnęła go dalej, choć widział, że spojrzała tęsknie w stronę wernisażu.

Wystawione tam prace mimowolnie przywodziły mu na myśl obrazy Millie. Patrzeć na nie bez protektywnej tarczy oklumencji było niekomfortowym doświadczeniem. Przypominało trochę próby patrzenia prosto w słońce, bez mrużenia przy tym oczu. A jednak patrzył, dokładnie tak, jak patrzyłby w oczy córki: uważnie studiując twarz, w której zawsze chciał widzieć Madeleine, a w której zawsze widział siebie.

Millie by się spodobały, pomyślał, mijając obojętnie plakaty.

Może właśnie dlatego nie chciał na nie patrzeć.

Niektóre wydawały się niedokończone. Studia, przypominające naprędce skreślone szkice z miejsc zbrodni. Nagrezdane na kawałku papieru projekty wykończeniówek, żeby zorientować się, jaki stara ciotka życzy sobie wzór na kafelkach w łazience. Nie widział sensu w prezentowaniu niedokończonych prac... Nie dla publiki. Gdyby on pokazał przełożonej niedokończony raport, Harper spojrzałaby na niego jak na idiotę. Lubił jednak przeglądać niekończone notatki ze spraw, które prowadził, szkice przeznaczone tylko dla jego oczu, zapiski z osobistego archiwum. Nierozwiązane zbrodnie. Nierozwikłane zagadki. Nie było warto o nich opowiadać, jeżeli nie miały zakończenia. Jaką więc wartość mogły mieć niedokończone szkice, poza sygnującym je, czyściuchowym nazwiskiem? Aaron lubił powtarzać, że nikogo nie interesują historie "od pucybuta do milionera", jeżeli nie opowiada ich milioner. 

A Mills rzadko kiedy kończyła swoje prace.

"Czy ty cokolwiek umiesz zrobić porządnie", warczał, wkurwiony. Jak gdyby świadomie prowokował kłótnię, która wisiała nad nimi równie długo, co niedokończony obraz na sztaludze. Nie chciał pamiętać, które z nich porwało płótno, które trzasnęło drzwiami, które rozbiło kubek na pędzle. Potem często znajdował porwane szkice Mills w śmieciach. Wyciągał je stamtąd, gdy nie patrzyła.

Wciąż miał jej stare rysunki z dzieciństwa, trzymane w kartonie w szafie. Najstarsze skatalogowane jeszcze ręką Madeleine, która chwaliła wszystkie dziecięce bazgroły, nieważne, że były bazgrołami. "Nie znasz się na sztuce", obruszała się, każąc mu powiesić w salonie portret rodzinny, nad którym Mills pracowała przez kilka ostatnich nocy, żeby zrobić rodzicom niespodziankę. Przyłapał ją, wracając nad ranem z biura: senność odeszła, ledwie zdał sobie sprawę, że nie słyszy zza ściany regularnego oddechu śpiącej córki. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że mała po prostu grezda głupoty, z głową nakrytą kołdrą. Wycedził przez zęby, że ma iść spać, próbując zignorować spanikowane walenie serca w piersi. Miał paranoję. Rozpracowywali wtedy sprawę nekromanty, który... Czy to ważne? Po prostu miał paranoję.
Może dlatego nie zaprzeczał. Nie znam się na sztuce, Madeleine.

Na choćby chwilę nie odpuścił oklumencji, tak jak i ramienia Lorien, także wtedy, gdy stanęli przy barze, o który mogła się wesprzeć jedną ręką. Drugą wciąż miała bowiem zaplecioną wokół ramienia Aarona, który skutecznie blokował przystępu do sędzi innym ludziom niż ci, z którymi obecnie rozmawiała.



– You're too difficult.
– The situation is difficult, not me.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#30
18.08.2025, 19:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.08.2025, 23:00 przez Hannibal Selwyn. Powód edycji: Zapomniałam że Olek i Ela się znają to przez te poranne rozkminy o przedstawianiu sie )  

Hannibal dotarł na bankiet z opóźnieniem, jako jeden z ostatnich aktorów, w towarzystwie tancerki grającej Ambicję. Nie było po nim widać ani śladu wcześniejszego zmaltretowania - cała krew i charakteryzacja zostały dokładnie zmyte, był odświeżony, uperfumowany i przebrany w jasny garnitur, spod którego nie było widać kołnierzyka tradycyjnej koszuli. Z właściwym sobie brakiem poszanowania konwenansów - albo może po prostu z artystyczną fantazją - podkreślił oczy ciemnym makijażem. Przydługie włosy w nieładzie opadały na twarz. 
Obrzucił kontrolnym spojrzeniem stół zajmowany przez jego rodziców i Ministrę Magii, a potem podał ramię Mathildzie, odszukał wzrokiem Electrę i rozdając na prawo i lewo uśmiechy i powitania, skierował się w stronę plakatów, gdzie stała.
Szedł przez salę, jakby był główną atrakcją wieczoru, całkowicie bezczelnie i nieskrępowanie zmierzając do swojej gościni specjalnej w towarzystwie innej kobiety. Po drodze zatrzymał się na chwilę obok Oleandra Crouch.
- Maestro - skłonił się lekko, a potem spojrzał mu w oczy z figlarnym uśmiechem - Cudowna muzyka dzisiejszego wieczoru. Moje gratulacje.

We troje ruszyli w stronę Electry. Gdy zbliżyli się do niej, Hannibal przekazał rękę Mathildy Oleandrowi, a Ellie przyciągnął do siebie i pocałował w policzek na powitanie.
- Przepraszam, że musiałaś czekać - powiedział cicho, z twarzą w jej włosach.
- Electro, to są Mathilda Quirrell i Oleander Crouch,  kompozytor, może słyszałaś? Tylka, Olek - Electra Prewett.
Ujął dziewczynę pod ramię i obrał kurs na grupkę Selwynów i ich osób towarzyszących, gotów zatrzymać się i zapozować, jeżeli przedstawiciele prasy zapragnęliby uwiecznić go w tym czarującym towarzystwie.

- Dobry wieczór wszystkim, mam nadzieję, że nie ominęło mnie nic ważnego? - powitał obecnych. Dokonawszy niezbędnych wzajemnych prezentacji i upewniwszy się, że etykiecie stało się zadość, uścisnął jeszcze Mathildę jedną ręką.
- Dziękuję ci za dzisiaj. Jutro to powtórzymy! - zapowiedział, puszczając do niej oko i uwolnił ją z objęcia. Skupił całą swoją uwagę na Electrze.
- Pięknie wyglądasz - uśmiechnął się ciepło, przyglądając się jej eleganckiej sukience, idealnie dopasowanej odcieniem do jego stroju, a dodatkowo odsłaniającej zgrabną nogę modelki - Co Ci podać? - wskazał głową na przekąski i trunki.

Był głodny, ale premiera miała swoje prawa, więc w pierwszej kolejności zatroszczył się o kieliszek szampana dla siebie i swojej partnerki. Z miną dzieciaka, który wymyślił świetną psotę, wzniósł toast:
- Za wszystkie wypełnione “Ekstazą” wieczory - dzisiejszy i te nadchodzące!
Wypowiadając to zdanie zdołał wbić prowokacyjne spojrzenie kolejno w Jonathana, Anthony’ego, Monę i Roberta, a ramię Ellie przycisnąć znacząco do siebie. Jakby życzył im zupełnie innego rodzaju ekstazy.

- Morpheusie, cudownie widzieć cię w dobrym zdrowiu… i bardziej sprzyjających okolicznościach, niż ostatnio - rzekł poważniejąc na chwilę i powstrzymując się od komentarza na temat tego, że jak dotąd, za każdym razem, kiedy się spotykają, leje się krew.

Wszyscy zgromadzeni mogli z widowni do woli sycić oczy widokiem Hannibala, ale on nie miał okazji wzajemnego obserwowania ich, więc czynił to teraz, nie tylko podziwiając odświętne stroje, ale też starając się wyczuć nastroje gości, których wszak, jako najjaśniejsza gwiazda spektaklu i całego The Globe, po części uważał za swoich.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2062), Erik Longbottom (2997), Geraldine Yaxley (1545), Elliott Malfoy (3922), Atreus Bulstrode (1785), Nora Figg (2569), Cynthia Flint (2211), Lyssa Dolohov (1611), Pan Losu (98), Eugenia Jenkins (599), Louvain Lestrange (1762), Desmond Malfoy (1978), Oleander Crouch (2279), Baba Jaga (256), Morpheus Longbottom (2164), Hannibal Selwyn (4104), Anthony Shafiq (3384), Lorien Mulciber (5824), Jonathan Selwyn (1782), Ambroise Greengrass (2282), Electra Prewett (1886), Dearg Dur (4768), Mona Rowle (827), Philomena Mulciber (3274), Caius Burke (519), Robert Albert Crouch (1765), Henry Lockhart (944), Aaron Moody (6582), Mathilda Quirrell (1510)


Strony (14): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa